0:00/ 0:00

Zeskanuj, aby wesprzeć Bazylikę

spark-qr mobile
POKAŻ MNIEJ

Przekaż ofiarę dla Bazyliki Mariackiej
w Krakowie z użyciem aplikacji Spark

Nie masz aplikacji? Wejdź na spark.pl
ZAMKNIJ

Przekaż ofiarę dla Bazyliki Mariackiej
w Krakowie z użyciem aplikacji Spark

Przejdź

lub na 70 1240 1431 1111 0000 1045 5360 (numer konta parafii)

Aplikacja dostępna dla platformy

Kazania

Pedagog nie żyje dla siebie

Pedagog nie żyje dla siebie

Ta wia­do­mość dotar­ła do kra­ko­wian kil­ka dni temu. Ode­szła od nas do wiecz­no­ści prof. Ire­na Kału­ża. To przed jej docze­sny­mi szcząt­ka­mi modli­my się dzi­siaj. Z racji jej oso­bi­stej rela­cji do naj­star­sze­go klu­bu pił­kar­skie­go w Pol­sce mecz Cra­co­vii z Zagłę­biem Lubin roz­po­czął się od minu­ty ciszy. Prze­cież jej ojciec – Józef Kału­ża – to naj­słyn­niej­szy pił­karz Pasów. Stąd rów­nież dzi­siaj obok naj­bliż­szych, przy­ja­ciół i sąsia­dów, współ­pra­cow­ni­ków, absol­wen­tów UJ, zna­jo­mych, jest wie­lu sym­pa­ty­ków klu­bu Cra­co­via, a wśród nich pre­ze­si i pił­ka­rze pierw­szej drużyny.

Prof. Ire­na Kału­ża uro­dzi­ła się w 1924 roku. Przez wie­le lat była pro­fe­so­rem angli­sty­ki na Uni­wer­sy­te­cie Jagiel­loń­skim. Zna­na języ­ko­znaw­czy­ni, spe­cja­list­ka z dzie­dzi­ny skład­ni, seman­ty­ki i prag­ma­ty­ki języ­ka lite­rac­kie­go oraz sty­li­sty­ki i poety­ki gene­ra­tyw­nej, przez wie­le lat z ogrom­nym odda­niem peł­ni­ła funk­cję Dyrek­to­ra Insty­tu­tu Filo­lo­gii Angiel­skiej (1981−1988) oraz Kie­row­ni­ka Zakła­du Języ­ka Angiel­skie­go (1981−1991). Wycho­waw­czy­ni wie­lu poko­leń pol­skich angli­stów, czło­nek Pol­skie­go Towa­rzy­stwa Języ­ko­znaw­cze­go, Komi­sji Języ­ko­znaw­stwa PAN i Socie­tas Lin­gu­isti­ca Euro­pa­ea. Odzna­czo­na Zło­tym Krzy­żem Zasłu­gi (1974), Krzy­żem Kawa­ler­skim Orde­ru Odro­dze­nia Pol­ski (1983) oraz nagro­da­mi Rek­to­ra UJ i Mini­stra Nauki i Szkol­nic­twa Wyż­sze­go. W pra­cy twór­czej towa­rzy­szy­ło jej cały czas odzie­dzi­czo­ne rodzin­nie hob­by pił­kar­skie. Mając nawet lat 90 zaczy­na­ła swój dzień od lek­tu­ry pra­sy spor­to­wej. Mówi­ła w jed­nym z wywia­dów: Sta­ram się śle­dzić ją na bie­żą­co. Czy­tam naj­czę­ściej wszyst­ko, co doty­czy Cra­co­vii i dru­gie­go ulu­bio­ne­go klu­bu — Man­che­ste­ru Uni­ted.

Śp. Ire­na prze­szła do wiecz­no­ści w wie­ku lat 95. Były to lata peł­ne doświad­czeń, suk­ce­sów i dobrych śla­dów. Pro­si­my Zmar­twych­wsta­łe­go Pana, aby był nagro­dą dla niej za jej życie i służ­bę. Bo wie­rzy­my głę­bo­ko za św. Paw­łem: Nikt z nas nie żyje dla sie­bie i nikt nie umie­ra dla sie­bie: jeże­li bowiem żyje­my, żyje­my dla Pana; jeże­li zaś umie­ra­my, umie­ra­my dla Pana. I w życiu więc i w śmier­ci nale­ży­my do Pana. Po to bowiem Chry­stus umarł i powró­cił do życia, by zapa­no­wać tak nad umar­ły­mi, jak nad żywy­mi. Wszy­scy prze­cież sta­nie­my przed try­bu­na­łem Boga (Rz 14).

Śp. Ire­na była tak jak jej ojciec zna­ko­mi­tym peda­go­giem, oso­bą wiel­kiej życz­li­wo­ści, nie żyła dla sie­bie. Cały­mi lata­mi poświę­ca­ła otrzy­ma­ne od Stwór­cy talen­ty dla ludzi. Jej ojciec, Józef Kału­ża, „Józio”, zasły­nął z wyso­kich moral­nych stan­dar­dów, któ­re zdą­żył prze­szcze­pić ze swo­ją żoną Józe­fą z d. Dudziak, cór­ce Ire­nie. Wspo­mi­nał Ste­fan Szlach­tycz, uczeń Kału­ży z cza­sów oku­pa­cji: „Kału­ża był naj­lep­szym nauczy­cie­lem, jakie­go spo­tka­łem w życiu. Uczył nas języ­ka pol­skie­go i uczył nas z gło­wy, bo nie wol­no było — w cza­sie oku­pa­cji — sto­so­wać żad­nych pod­ręcz­ni­ków. „Pana Tade­usza” znał na pamięć całe­go”. Grał świet­nie na skrzyp­cach, a z kla­sy nad któ­rą w 1939 roku objął wycho­waw­stwo, zro­bił dosko­na­ły chór, któ­ry wystę­po­wał w koście­le Boże­go Cia­ła na Kazi­mie­rzu”. Może na te pró­by chó­ru i śpiew w cza­sie litur­gii zabie­rał swo­ją córkę?

Zapew­ne opo­wia­dał cór­ce wra­że­nia z tylu zagra­nicz­nych wyjaz­dów spor­to­wych. Otwie­rał ją tym samym na świat. Z Cra­co­vią przed woj­ną zwie­dził bowiem pan Józef więk­szość kra­jów Euro­py. Jako pił­karz, selek­cjo­ner, dzien­ni­karz, peda­gog, oby­wa­tel świa­ta podró­żo­wał od Hisz­pa­nii, Fran­cji, przez kra­je Skan­dy­na­wii, Niem­cy, na połu­dniu kon­ty­nen­tu koń­cząc. Opi­sy tych wypraw moż­na zna­leźć w pamięt­ni­kach gra­ją­ce­go z nim Zyg­mun­ta Chru­ściń­skie­go. Debiu­to­wał w zespo­le Cra­co­vii w wie­ku 16 lat. Był gra­czem zupeł­nym. Świet­nie ope­ro­wał pił­ką zarów­no noga­mi jak i gło­wą, choć miał led­wie 166 cm wzro­stu. Sły­nął z boisko­wej inte­li­gen­cji, strze­lał bram­ki jak natchnio­ny, a jesz­cze czę­ściej asy­sto­wał. Był wiel­ką oso­bo­wo­ścią mia­sta Kra­ko­wa. Opo­wia­da się, że we współ­cze­snych sobie cza­sach był tak sza­no­wa­ny, że nawet zbi­ry, któ­re wie­czo­ro­wą porą napa­dły go gdzieś na uli­cach Pod­gó­rza, wró­ci­ły by go ser­decz­nie prze­pro­sić, gdy zorien­to­wa­ły się komu wyrzą­dzi­ły krzywdę.

Zmar­ła Ire­na uczy­ła się od swo­ich rodzi­ców bez­in­te­re­sow­ne­go poj­mo­wa­nia wyzwań życio­wych. Opo­wia­da­ła o swo­im Ojcu jako selek­cjo­ne­rze kadry pol­skiej: „To się wte­dy nazy­wa­ło Kapi­tan Związ­ko­wy i w związ­ku z tą funk­cją on musiał co ponie­dzia­łek jeź­dzić do War­sza­wy, zamiast uczyć w szko­le na Grze­gó­rzec­kiej. A tata nic nie zara­biał. Robi­ło się co mogło w tym spo­rcie ama­tor­skim. Bo – to jest waż­ne – tam nie było żad­nych apa­na­ży. Nie to co teraz. Wte­dy nic nie było opła­ca­ne. Mowy nie było też o opła­ca­nych pił­ka­rzach”. Józef Kału­ża pro­wa­dził kadrę Pol­ski m.in. w histo­rycz­nym meczu pod­czas mistrzostw świa­ta w Fran­cji w roku 1938 prze­ciw­ko Bra­zy­lii, któ­re­go staw­ką był ćwierć­fi­nał. Naro­do­wa dru­ży­na po dogryw­ce ule­gła 5–6. A Józef, odszedł z tego świa­ta przed­wcze­śnie, bo kli­ka lat póź­niej, w 1944 roku. Zacho­ro­wał na zapa­le­nie opon mózgo­wych. 20 let­nia cór­ka Ire­na odda­wa­ła mu wte­dy wła­sną krew na ratu­nek. Nie uda­ło się jed­nak zacho­wać ojca przy życiu bez nie­do­stęp­ne­go pod­czas oku­pa­cji lekarstwa.

Wspo­mi­nał tam­ten pogrzeb Ste­fan Szlach­tycz: „To był paź­dzier­ni­ko­wy dzień, któ­ry był sło­necz­ny, ale bar­dzo zim­ny. Póź­nym popo­łu­dniem to się odby­wa­ło na koń­cu Cmen­ta­rza Pod­gór­skie­go. Zgro­ma­dzi­ło się może oko­ło 50 osób. Odby­wa­ło się to cicho i pota­jem­nie, bo obok był obóz kon­cen­tra­cyj­ny i peł­no Niem­ców, a każ­de duże zgru­po­wa­nie było źle widzia­ne i mogło być inter­pre­to­wa­ne przez Niem­ców jako pró­ba cze­goś kon­spi­ra­cyj­ne­go. Odby­ło się to w ciszy. Był sztan­dar Cra­co­vii roz­wi­nię­ty na moment nad ziem­ną mogi­łą”. Były wte­dy obec­ne jego żona Józe­fa, potem pocho­wa­na tutaj w 1957 roku, i cór­ka Ire­na. Dziś to cia­ło zmar­łej cór­ki dołą­czy do miej­sca pochów­ku swo­ich rodziców.

W 2017 roku przy uli­cy imie­nia Józe­fa Kału­ży, gdzie mie­ści się sta­dion Cra­co­vii, sta­nął pomnik. Oto w peł­nym bie­gu Józef Kału­ża kopie pił­kę, jak w naj­lep­szych latach swo­jej karie­ry. Na ten pomnik cze­ka­ła dłu­go jego cór­ka. Docze­ka­li­śmy się i my. A dziś pro­si­my Dobre­go i Miło­sier­ne­go Boga, aby połą­czył zmar­łych z rodzi­ny Kału­żów w wiecz­no­ści, z tylo­ma świę­ty­mi w nie­bie, w tym z wiel­kim kibi­cem Cra­co­vii, Karo­lem Woj­ty­łą — św. Janem Paw­łem II. Po to gro­ma­dzi­my się na tej Mszy świę­tej. I jesz­cze po jed­no: aby nie żyć dla sie­bie. Aby swo­je talen­ty ofia­ro­wać innym. Amen.

/​ks. inf. Dariusz Raś/
Kaza­nie wygło­szo­ne pod­czas pogrze­bu śp. Ire­ny Kałuży
fot. archi­wum rodzin­ne — Mor­skie Oko 1937, Ire­na z tatą i kuzynem