W dobie rozpoczynającej się Olimpiady w Pekinie, dokąd ludzie jadą, aby sięgnąć po medal, warto pomyśleć nieco o tym, dlaczego tak ludzie garną się do sportu. Jedna z odpowiedzi brzmi: bo idą na całość. W życiu nie zadawalają się przeciętnym remisem, nie są letnimi. Zawsze dążą do zwycięstwa. Przynajmniej chcą być blisko zwycięzcy. Sport ich tak wychowuje. I nawet papież Franciszek zauważył kiedyś, że w życiu jest tak jak w sporcie – trzeba iść na całość. Dotyczy to nade wszystko więzi z samym Bogiem.
Tak wielu wychowawców, księży i sióstr zaczynało właśnie od sportu, by dojrzeć do swej życiowej i chrześcijańskiej misji – powiedział też Ojciec Święty. To prawda: sport i turystyka we wspólnocie mogą być doskonałym narzędziem edukacyjnym i misyjnym: sprawiają, że człowiek może być blisko drugiego, że Kościół może być blisko każdego człowieka, aby mu pomóc spotkać Jezusa Chrystusa. Olimpiada tylko dowodzi, że życie należy poświęć temu, co liczy się naprawdę i trwa na zawsze. W tym kontekście nie chodzi tylko o sławę pierwszego miejsca, ale o umiejętność sięgania wyżej, dalej, szybciej, aby grać o najwyższą, niebieską stawkę aż do końca, aż do chwili, kiedy Pan Bóg powoła nas do siebie.
Skoro Franciszek wskazał na istotną rolę sportu w życiu chrześcijańskim, przypatrzmy się dzisiaj słowom lektury czytań: tam też trwa swoisty wyścig. O co? O zbawienie, o uzdrowienie, o dobro najwyższe, o bliskość z Jezusem. „Pewnego razu – gdy tłum cisnął się do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego” (Łk 5, 1–11) nasz Mistrz powołał swoją drużynę późniejszych Apostołów i Męczenników, spośród tych, którzy cisną się, najbliżej Go poznają i będą potem reprezentować Go nawet w prześladowaniu bez tchórzostwa. I ta sztafeta apostolska trwa między nami. Np. dzisiaj obchodzimy wspomnienie męczenników japońskich, Pawła Miki i Towarzyszy. On urodził się koło Kioto w zamożnej rodzinie w roku 1565. Miał zaledwie 5 lat, kiedy otrzymał chrzest. Kształcił się u jezuitów, do których w wieku 22 lat wstąpił. Będąc klerykiem, pomagał misjonarzom jako nauczyciel katechizmu. Kiedy miał już otrzymać święcenia kapłańskie, w 1597 r. wybuchło w Japonii ciężkie prześladowanie. Aresztowano Pawła Miki i poddano go wymyślnym torturom, aby wyrzekł się wiary. W więzieniu niedaleko Nagasaki spotkał się z innymi katechistami. Przed śmiercią obwożono ich jeszcze po mieście z wypisanym wyrokiem śmierci. A poza miejskimi zabudowaniami ustawiono 26 krzyży, na których zawieszono w końcu aresztowanych chrześcijan. A Paweł Miki jeszcze z krzyża głosił, że jest blisko Chrystusa, że wybacza prześladowcom i daje wyraz swojej radości z tego, że ginie tak zaszczytną dla siebie śmiercią jak Chrystus. I tak Męczennicy japońscy, pierwsi męczennicy Dalekiego Wschodu, przeszyci lancami żołnierzy dopełnili swej ofiary 5 lutego 1597 r. Dlaczego? Bo garnęli się do Jezusa, tego co najwyżej, co najdalej od zła, co najdroższe do zdobycia, bo byli w prawdziwie olimpijskiej formie.
Na tej Eucharystii św. Paweł Apostoł, również Męczennik, w liście do greckich Koryntian prosto wskazuje jak zdobyć niebo. Przepis na niebo nie jest bez wysiłkowy, próżniaczy. Przypominam, bracia, Ewangelię, którą wam głosiłem, którą przyjęliście i w której też trwacie. Przez nią również będziecie zbawieni, jeżeli ją zachowacie tak, jak wam głosiłem (1 Kor 15, 1–2). Dowodzą wieki, że sprawa Ewangelii, że niebo, warte są nawet drogocennego ludzkiego życia. To motto jest nam bliższe co dnia. Amen.
/ks. inf. Dariusz Raś/