0:00/ 0:00
Wesprzyj

lub na 70 1240 1431 1111 0000 1045 5360 (numer konta parafii)

ZAMKNIJ

Przekaż ofiarę dla Bazyliki Mariackiej

Przejdź

lub na 70 1240 1431 1111 0000 1045 5360 (numer konta parafii)

Kazania

Deska ostatniego ratunku

Deska ostatniego ratunku

Wyznaw­cy Jezu­sa z Naza­re­tu, któ­rych zna­kiem roz­po­znaw­czym sta­ła się wia­ra w zmar­twych­wsta­nie, w pierw­szych wie­kach naszej ery odrzu­ci­li absur­dal­ne pogań­skie prak­ty­ki i uczy­ni­li z litur­gii pogrze­bu modli­twę peł­ną nadziei.
Już w II. wie­ku po Chry­stu­sie, Ary­sty­des w liście do cesa­rza Anto­ni­na Piu­sa pisał, że „chrze­ści­ja­nie pozna­li praw­dę głę­biej niż inne ludy. Odda­ją bowiem cześć praw­dzi­we­mu Bogu, Stwór­cy wszech­rze­czy, któ­re­go mocą wszyst­ko ist­nie­je i od któ­re­go wszyst­ko zale­ży. […] Jeśli ktoś spra­wie­dli­wy zej­dzie z tego świa­ta, radu­ją się, skła­da­ją Bogu dzię­ki i odpro­wa­dza­ją zmar­łe­go, jak gdy­by prze­no­sił się w inne miej­sce”. Jak wyni­ka z tej rela­cji, wier­ni spod zna­ku ryby nie tyl­ko nie kła­nia­ją się bał­wa­nom i nie apro­bu­ją urą­ga­ją­cych rozu­mo­wi zabo­bo­nów, ale wyróż­nia­ją się wyjąt­ko­wym podej­ściem do zja­wi­ska śmierci.
Pierw­szy rytu­ał rzym­ski — Ordo Roma­nus, z prze­ło­mu VIIVIII wie­ku, w czę­ści poświę­co­nej pogrze­bo­wi chrze­ści­ja­ni­na zale­ca, aby w „chwi­li odej­ścia z tego świa­ta” udzie­lić kona­ją­ce­mu sakra­men­tów świę­tych, zaś bez­po­śred­nio po śmier­ci odma­wiać respon­so­rium „Sub­ve­ni­te, Sanc­ti Dei”.
„Przy­bądź­cie z nie­ba na głos naszych modlitw, | miesz­kań­cy chwa­ły, wszy­scy Świę­ci Boży;
Z obło­ków jasnych zejdź­cie anio­ło­wie, | z rze­szą zba­wio­nych spiesz­cie na spotkanie.”
Jest to jeden z naj­wspa­nial­szych hym­nów reli­gij­nych, któ­ry uka­zu­je spo­łecz­ną wizję zba­wie­nia i wital­ność rezy­den­tów nie­ba. Nie ma w nim nicze­go z kli­ma­tu sali sądo­wej, suro­wo­ści boskie­go try­bu­na­łu, chłod­ne­go tune­lu ze świa­teł­kiem u wylo­tu, czy też dusz, błą­ka­ją­cych się po bez­dro­żach zaświa­tów. Jest nato­miast świe­tla­ny orszak życz­li­wych posta­ci, któ­re wycho­dzą na powi­ta­nie chrze­ści­jań­skiej duszy.
Św. Augu­styn, zmar­ły w 430 roku w Hip­po­nie zale­cał, aby ucznio­wie Chry­stu­sa pozo­sta­wa­li sku­pie­ni na spra­wach odno­szą­cych się do wiecz­no­ści i jedy­nie w nie­zbęd­nym zakre­sie bra­li udział w życiu kró­le­stwa ziem­skie­go. Z cza­sem nie­uf­ność chrze­ści­jan wobec fał­szy­wych obiet­nic stwo­rze­nia raju na zie­mi sta­ła się ich wizy­tów­ką. Powszech­nie ucho­dzi­li za kosmo­po­li­tów, ate­istów i wichrzy­cie­li. Nato­miast ich mło­dy Kościół roz­wi­jał się w ostrej kon­fron­ta­cji zarów­no ze sta­ro­za­kon­ną świą­ty­nią, jak i rzym­skim kul­tem imperialnym.
Ano­ni­mo­wy autor listu do Dio­gne­ta z II wie­ku, któ­ry został odna­le­zio­ny wśród pism grec­kie­go filo­zo­fa, św. Justy­na kie­ru­je do oby­wa­te­li rzym­skich nastę­pu­ją­ce sło­wa: „Ci nato­miast bogo­wie, któ­rych teraz czci­cie, czyż nie mogli­by pod ręką ludz­ką prze­mie­nić się w zwy­kłe sprzę­ty? Czyż nie są oni wszy­scy głu­si, śle­pi, pozba­wie­ni życia, czu­cia i moż­li­wo­ści ruchu? Czyż wszy­scy nie gni­ją, nie nisz­cze­ją? Oto, co nazy­wa­cie boga­mi, cze­mu słu­ży­cie, cze­mu cześć odda­je­cie! W koń­cu sami się do nich upodobnicie.”
Tak­że współ­cze­śnie, po upły­wie bli­sko dwóch tysię­cy lat wie­lu ludzi pozwa­la uwo­dzić się obiet­ni­com sztucz­nych rajów, wiel­bi ste­ry­do­wych ido­li, gustu­je w jar­marcz­nych tali­zma­nach. Stąd też nie bez racji w poło­wie XVIII wie­ku Wol­ter zauwa­żył, że „jeże­li Bóg stwo­rzył czło­wie­ka na swój obraz, to czło­wiek odwdzię­czył mu się tym samym.”
W nawią­za­niu do tej sen­ten­cji, fran­cu­ski dzien­ni­karz Hen­ri Fesqu­et, skąd­inąd gor­li­wy kato­lik, nie prze­bie­rał w sło­wach, pięt­nu­jąc kary­ka­tu­ral­ne wyobra­że­nia jakim hoł­du­ją współ­cze­śni dewo­ci. W książ­ce pt. „Kato­li­cyzm jutra” wyda­nej w 1962 roku w Pary­żu pisał: „Bóg wiel­kich cza­rów, drwią­cy z praw natu­ry(…). Bóg wysłu­chu­ją­cy uważ­nie naj­dziw­niej­szych próśb, któ­ry uła­twia zda­nie egza­mi­nu leniu­cho­wi, bo bab­cia zapa­li­ła świecz­kę(…). Bóg tanich cudów, prze­ry­wa­ją­cy ból zęba i wywie­ra­ją­cy wpływ na szczę­śli­we ocie­le­nie się kro­wy, Bóg krę­cą­cych się sto­li­ków, duchów, roz­dwo­je­nia jaź­ni — tych wszyst­kich tan­de­ciar­skich nad­zwy­czaj­no­ści, któ­re pod­nie­ca­ją sta­re pan­ny i wywie­ra­ją dreszcz emo­cji u małych ministrantów.”
Z roz­my­słem przed­sta­wiam powyż­sze reflek­sje dla zobra­zo­wa­nia ducho­we­go kli­ma­tu teatru Tade­usza Kan­to­ra i jego akto­rów, do któ­rych nale­żał śp. Wacław Janic­ki. Dzię­ki ich arty­stycz­nym doko­na­niom lepiej rozu­mie­my, że sztu­ka może być „pią­tą Ewan­ge­lią”, któ­ra aktu­ali­zu­je teo­lo­gicz­ne wąt­ki. Kan­tor mawiał, że „każ­dy praw­dzi­wy arty­sta ma obo­wią­zek być na swój spo­sób wie­rzą­cy”. Nie zna­czy to oczy­wi­ście, że wzo­rem XVII-wiecz­ne­go hisz­pań­skie­go pisa­rza Pedro Cal­de­ró­na de la Bar­ca ma wysta­wiać dra­ma­ty litur­gicz­ne, miste­ria czy mora­li­te­ty. Cho­dzi raczej o umie­jęt­ność wysu­pła­nia cien­kiej nici łączą­cej czło­wie­ka z Bogiem w sytu­acji, gdy dzi­siej­szym ludziom jawi się On jako Wiel­ki Nie­obec­ny. Jego ist­nie­nie musi być wyra­żo­ne za pomo­cą sym­bo­li i wyra­żeń pozor­nie odle­głych od ofi­cjal­nej teo­lo­gii. Pier­wo­wzo­rem owej chrze­ści­jań­skiej teatral­no­ści jest wędrów­ka do Emaus. Finał tej biblij­nej sce­ny, w trak­cie któ­rej ucznio­wie roz­po­zna­ją Zmar­twych­wsta­łe­go Jezu­sa przy łama­niu chle­ba jest w samej swej isto­cie para­dok­sal­ny. Moment pozna­nia Boga jest bowiem zara­zem kre­sem tego, co widzial­ne i koń­cem przed­sta­wie­nia. Nie da się zaj­rzeć za hory­zont życia. Epi­fa­nia, któ­ra jest jak roz­błysk zorzy polar­nej ma to do sie­bie, że zda­rza się rzad­ko i trwa krót­ko. Pozo­sta­wia jed­nak nie­za­tar­tą pamięć o ist­nie­niu tajem­ni­cze­go świa­tła i pra­gnie­nie kolej­nej iluminacji.
Teatr Śmier­ci, jak powszech­nie nazy­wa­no ostat­ni etap dzia­łal­no­ści Tade­usza Kan­to­ra, coraz wyraź­niej zmie­rzał w stro­nę Teatru Miło­ści. Dwa mie­sią­ce przed swo­im odej­ściem jego twór­ca powie­dział: „Praw­dzi­wy testa­ment, jedy­ny jaki akcep­tu­ję, nie jest dla przy­szłych poko­leń, on jest dla miło­ści, słu­ży do opo­wia­da­nia o niej. Two­rze­nie dla przy­szłych poko­leń to głu­po­ta. Mnie inte­re­su­je testa­ment miłości”.
Corocz­nie 8. grud­nia w rocz­ni­cę śmier­ci Kan­to­ra, na uli­cy Kano­ni­czej 5, pod Wawe­lem sta­wa­ły żywe pomni­ki. Zgar­bio­ny pod cię­ża­rem waliz i ple­ca­ka Wiecz­ny Wędro­wiec przy­wo­ły­wał na pamięć sta­ro­żyt­ną idę czło­wie­ka w dro­dze, któ­ry jako homo via­tor zmie­rza w kie­run­ku obra­ne­go celu, aby innym razem błą­kać się po zie­mi wygnania.
Tuż obok wędrow­ca przy dźwię­kach żydow­skich pie­śni nie­ru­cho­mia­ły na kwa­drans syl­wet­ki dwóch cha­sy­dów z Deską Ostat­nie­go Ratun­ku. Przez 29 lat odgry­wa­li tę rolę bra­cia bliź­nia­cy, Lesław i Wacław Janic­cy, a przy tej oka­zji chęt­nie wyja­śnia­li, że pod­trzy­my­wa­ny przez nich rekwi­zyt nie jest ostat­nią deską ratun­ku, ale deską ostat­nie­go ratun­ku. „Ostat­ni ratu­nek” przy­wo­dzi na myśl spra­wy osta­tecz­ne, to, co obcho­dzi nas naj­bar­dziej. Dla kogoś jest to sztu­ka, dla innych miłość, szczę­ście lub zba­wie­nie. Czyż­by były to pseu­do­ni­my, któ­ry­mi pod­pi­su­je się Boski Reży­ser w Wiel­kim Teatrze Świata?
Kie­ru­jąc wzrok w stro­nę trum­ny śp. Wacła­wa Janic­kie­go myślę o czło­wie­ku natu­ral­nie dobrym, deli­kat­nym, wraż­li­wym, zorien­to­wa­nym na innych. Z jego otwar­te­go ser­ca i bystre­go umy­słu pły­nął dow­cip, któ­ry bawił, poru­szał, zacie­ka­wiał. Był czło­wie­kiem nie­zwy­kle życz­li­wym. Przy­kład­nym mężem, ojcem i bra­tem, kole­gą i przy­ja­cie­lem. Dobre uczyn­ki, któ­re zgro­ma­dził na swo­im kon­cie nie wyni­ka­ły z chłod­nej kal­ku­la­cji, żeby sta­nąć przed Bogiem z wypcha­ny­mi kie­sze­nia­mi. Żył wbrew naj­bar­dziej roz­po­wszech­nio­nej here­zji, wedle któ­rej zasłu­gi zapew­nia­ją zba­wie­nie. W jego przy­pad­ku, akty dobro­ci były szcze­rym odru­chem ser­ca wypeł­nio­ne­go miło­ścią, nie zaś stra­te­gią sztur­mo­wa­nia bram raju. Był czło­wie­kiem wie­lu talen­tów. Ukoń­czył histo­rię sztu­ki na UJ, zawo­do­wo zaj­mo­wał się obrób­ką szla­chet­nych kamie­ni, jed­nak jego naj­więk­szą pasją i życio­wym powo­ła­niem był teatr. Miał go we krwi, był nie­ja­ko zro­śnię­ty ze swo­imi arty­stycz­ny­mi kreacjami.
Na koniec powró­cę do hym­nu „Sub­ve­ni­te, Sanc­ti Dei”, aby odczy­tać modli­tew­ne stro­fy i pro­sić o wiecz­ne zba­wie­nie dla śp. Wacła­wa Janic­kie­go. Wszy­scy zebra­ni wokół jego trum­ny żywi­my głę­bo­ką nadzie­ję, że w rado­snym pocho­dzie przej­dzie po desce ostat­nie­go ratun­ku i znaj­dzie spo­kój w nie­bie­skiej chwale.
Aniel­ski orszak niech twą duszę przyjmie
Unie­sie z zie­mi ku wyży­nom nieba
A pieśń zba­wio­nych niech ją zaprowadzi
Aż przed obli­cze Boga Naj­wyż­sze­go. Amen
Ks. Andrzej Augustyński 
Homi­lia wygło­szo­na pod­czas mszy św. żałob­nej w inten­cji śp. Wacła­wa Janickiego