Kohelet — mędrzec Starego Testamentu, z perspektywy długiego doświadczenia życiowego, informuje nas dzisiaj o tym, że w sumie w świecie króluje marność. Czy w kolejach życia, kiedy patrzymy na to, co przeżyliśmy, na tle opinii, które spotkaliśmy nie zdobywamy podobnego doświadczenia? Potrzeba nam pokory życiowej Koheleta. „Marność nad marnościami, powiada Kohelet, marność nad marnościami – wszystko jest marnością” (Koh 1,2). Słowo „marność” odnosi mędrzec do naszych usiłowań, nauk i starań do których nie zapraszamy Boga. W tekście hebrajskim użyte słowo hevel, nie oznacza nawet marności tylko dym, parę, czyli coś przemijającego, nietrwałego i ulotnego. Tak jest z naszym życiem, dopóki sensu istnienia nie odnajdziemy wysoko w górze, w Bogu. Wysłuchawszy Koheleta możemy więc powtórzyć staropolskie: „bój się Boga”. To jest początek mądrości i w sumie ostateczna kotwica ludzkich nadziei. Przekierujmy więc dzisiaj wszystkie nasze indywidualne, rodzinne i wspólnotowe nadzieje na Boga.
Odkrywamy, że Bóg jest zawsze po stronie człowieka – nie przegapi w nim żadnego, nawet najmniejszego odruchu dobra, chce zawsze rozstrzygnąć na jego korzyść. Taka jest kotwica naszych głębokich przekonań i nadziei, które przekazał nam sam Pan Jezus. Jednakże potrzeba ludziom elementarnego rozpoznania własnych małości, grzechu, rozeznania pyłu i dymu życia. A nie promocji oporu i niewiary. Spotykamy bowiem w naszym polskim świecie coraz więcej ludzi, którzy pogubili się, żyją jakby Boga nie było. Wycofali się nie tylko z praktyki sakramentalnej, ale nawet z czytania Pisma Świętego i modlitwy. Co więcej, niektórzy z nich promują ryzykowne drogi na skróty do niby-szczęścia. Zgubili kierunek życia i namawiają innych do karkołomnych postaw np. do sprzecznej przecież z zasadami moralności pochwały homoseksualizmu. Jeszcze inni to ci, którzy uciekają się do duchowego lenistwa, „życia w lodówce”, „oby tylko wszystko pozostało po staremu”. Papież Franciszek mówi o tych ostatnich „chrześcijanie zaparkowani”, czyli ci, którzy znaleźli w Kościele jakby parking, poczekalnię, emeryturę. Czy chrześcijanin przechodzi na emeryturę?
Wśród chrześcijańskich symboli nadziei wyróżnia się kotwica. Jest ona tym ważnym narzędziem, które marynarze rzucają na dno, aby następnie ich statek, okręt czy łódź mogła pozostać bezpiecznie bliżej brzegu. A gdzie my kotwiczymy? Nasza wiara każe nam zakotwiczyć nie na dnie morza, lecz… w niebie. Nasza kotwica wyznacza nam niejako kurs do wysokiego portu. Tego kursu na niebo, stałego doświadczenia powiewu Ducha Świętego, nabywamy tutaj, na Eucharystii. To konieczne, aby przemienić chrześcijan tylko z nazwy w chrześcijan rzeczywistych. To doświadczenie, umiejętność życia w bogactwie i jednocześnie bycia ubogim i dzielenie się z innymi. To również doświadczenie życia niejednokrotnie skromnego, a jednocześnie przeżywanie bogactwa największego, bez zazdrości tym, którzy więcej posiadają. Jeśli ktoś tego nie rozumie, potrzeba, aby przeczytał jeszcze raz choćby kilka wersów Koheleta czy św. Łukasza, które to otwierają szeroko oczy: „Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał w sobie: „Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów”. I rzekł: „Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe moje zboże i dobra. I powiem sobie: Masz wielkie dobra, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj!” Lecz Bóg rzekł do niego: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, co przygotowałeś?” Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty u Boga” (Łk 12, 16–21). Amen.
/ks. inf. Dariusz Raś/