W jednym z ołtarzy w kościele Mariackim zachowało się średniowieczne dzieło sztuki o nadzwyczajnej wartości artystycznej i historycznej, którego pochodzenie i pierwotne przeznaczenie budzą jednak poważne wątpliwości. Chodzi o wspaniały krucyfiks z fundacji Henryka Slackera na wschodnim zakończeniu nawy południowej, wykuty wraz z krzyżem z wielkiego bloku wapienia przez Wita Stwosza.
Odznacza się on niebywałym poziomem realizmu, zdradzając, że autor prowadził gruntowne studia nad budową ludzkiego ciała. Pełna wzniosłości wizja śmierci krzyżowej Zbawiciela zdradza też przywiązanie do rozpowszechnionych w XV w. koncepcji dewocyjnych, których najdoskonalszym wyrazem było cieszące się ogromną popularnością dzieło literackie O naśladowaniu Chrystusa wiązane z Tomaszem a Kempis. Zaleca się w nim bezpośredni, intensywny kontakt z umęczonym Chrystusem. I faktycznie, ogromny opracowany w wirtuozerski sposób Chrystus Stwosza zdaje się martwy, kiedy patrzymy na Niego z pewnej odległości – głowa opadła na piersi, a oczy są zamknięte. Dopiero kiedy zbliżymy się do Niego bardzo blisko, co dziś dla większości wiernych i turystów jest oczywiście niemożliwe, dostrzeżemy wyraźnie, że oczy pozostają otwarte, a cierpiący Zbawiciel stara się nawiązać z nami bezpośredni kontakt. Warto zwrócić jeszcze uwagę na dwa niezwykłe rozwiązania ikonograficzne. Po pierwsze, ciało Chrystusa jest naprężone i napięte tak, że uwidacznia się cała jego wspaniała muskulatura, a kompozycja ma schemat zbliżony do litery „T”, bowiem ramiona rozłożone są na boki pod kątem prostym. Wyraża to triumf Zbawiciela nad śmiercią i stanowi zapewne świadome nawiązanie do krucyfiksów romańskich, a może nawet jeszcze wcześniejszych. Bezpośrednio wzorem był jednak dla Stwosza krucyfiks wyrzeźbiony przez jego wielkiego nauczyciela, niderlandzkiego rzeźbiarza Mikołaja z Lejdy dla kościoła w Baden-Baden (1467 r.). Wspomniane cechy zostały tam tylko zasygnalizowane, a Stwosz rozwinął je w twórczy sposób i nadał im piętno swojego geniuszu.
Po drugie, Chrystus w kościele Mariackim nie ma pępka, co przecież nie sposób wytłumaczyć przeoczeniem, ani tym bardziej pomyłką najwybitniejszego rzeźbiarza działającego u schyłku XV w. w Europie na północ od Alp. Po prostu rzeźbiarz w taki sposób zaznaczył ponadnaturalne pochodzenie Mesjasza, który wszak począł się z Ducha Świętego. Wspomnieliśmy już, że pochodzenie rzeźby jest niejasne. Z pewnością nie była ona przeznaczona do ołtarza, bowiem po prostu w średniowieczu nie było tradycji umieszczania tak wielkich figur z kamienia w drewnianych retabulach. Natomiast rozpowszechniona była tradycja umieszczania wielkich, kamiennych ukrzyżowań na cmentarzach przykościelnych. Wydaje się więc bardzo prawdopodobne, że ta wspaniała rzeźba była pierwotnie częścią przestrzennej Kalwarii ustawionej przed kościołem, jednak z bliżej nieznanych powodów jeszcze za życia fundatora została przeniesiona do wnętrza. Być może przy tej okazji utrącono lewy odcinek perizonium (czyli chusty okrywającej biodra), a także ażurowy pukiel włosów po lewej stronie głowy.
Zapewne, ze względu na najwyższą jakość artystyczną i wprost niebywałą siłę wyrazu, krucyfiks z fundacji Henryka Slackera był otaczany silnym kultem. Świadectwa tego są liczne, na czele z powtarzaną w literaturze religijnej opowieścią, że rzeźba miała przemówić do związanego z kościołem Mariackim pobożnego Świętosława, zwanego Milczącym, zmarłego nie wcześniej niż w 1493 r.
Fragment książki Krzysztof J. Czyżewski, Marek Walczak, Paweł Gąsior — Kościół Mariacki w Krakowie. 800 lat historii