Kazanie wygłoszone przez ks. inf. Dariusza Rasia podczas odpustu ku czci św. Andrzeja Boboli u jezuitów, w kościele św. Barbary
Imię naszego bohatera dnia, z greckiego czyta się Andréas, oznacza męski, taki jak mężczyzna. Rzadko zdarza się tak trafna charakterystyka człowieka. On, Andrzej Bobola taki był. Mocny mężczyzna, jak łowca i myśliwy. Jedna z biografek tak opisuje ową męskość naszego męczennika: „gwałtowny, szybko reagujący na bodźce, działający pod wpływem emocji, uparty, często denerwuje się i krzyczy, ale również zdecydowany, posiadający silną wolę, energiczny, mocno zaangażowany w to, co robi, dynamiczny, aktywny, wzbudzający zaufanie (…), bardzo porywczy i niecierpliwy, szybko wpadał we wściekłość i uparcie tkwił przy własnym zdaniu, choć nie zawsze miał rację. Posiadał takie cechy charakteru, które trudno przypisać osobie świętej, a jednak został wyniesiony na ołtarze i to nie tylko dlatego, że zginął śmiercią męczeńską” (Magdalena Wyżga).
Andrzej zdawał sobie jednak sprawę ze złożoności swojego charakteru i potrafił przekuć swoje „ciemne” strony na wielkie dobro. Nieustannie pracował nad sobą, poskramiał siebie, a za to rozwijał w oparciu o swoją niezwykłą męską siłę te cechy osobowości, które go przemieniły w łowcę dusz. To naturalne nastawianie wypełniało całe przestrzenie jego powołania. Aż do niezwykłego końca i naśladowania wprost męczeństwa samego Zbawiciela.
Biografka-dziennikarka zaznacza jeszcze jeden ciekawy szczegół. To właśnie męskie, łowcze uwarunkowanie charakteru sprawiło, że przełożeni dopuścili Andrzeja do „profesji uroczystej” – „najwyższego stopnia w formacji jezuickiej, który w tamtym czasie był dostępny jedynie dla zakonników wybitnie uzdolnionych, odznaczających się nieskazitelną moralnością i stanowiących wzór do naśladowania dla pozostałych współbraci” (jw). Po takim szybkim „awansie” cóż mu było jeszcze potrzebne do zdobywania chrześcijańskiej doskonałości? Tylko to, co wymagało szczególnych predyspozycji: misje w newralgicznym terenie, tyglu kulturowym Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Dlatego zapewne po święceniach kapłańskich był prefektem bursy dla młodzieży w Nieświeżu, rektorem kościoła w Wilnie, przełożonym nowego domu zakonnego w Bobrujsku, kaznodzieją w Warszawie, przede wszystkim zaś misjonarzem na Pińszczyźnie i Polesiu. W całym tym czasie był znany jako niezwykle skuteczny spowiednik. Jego charyzmat słuchania spowiedzi sprawiał, że przychodzili do niego zatwardziali grzesznicy, a on ich łowił jak wprawny rybak ryby, na jakimś bogatym łowisku. Łaska Pana diametralnie zmieniała w tym sakramencie życie penitentów, a wielu prawosławnych przechodziło na katolicyzm. W końcu koło Pińska zastał go feralny najazd Kozaków. Czy była to reakcja Złego na jego skuteczną służbę? Trudno to jednoznacznie stwierdzić.
Podczas wspomnianego najazdu na Pińszczyznę w 1657 roku pochwycono ks. Andrzeja. W Janowie na Polesiu długo wymyślnymi torturami nakłaniano go do porzucenia wiary katolickiej. Po dwóch godzinach męczeństwa Boboli, słynącego przecież z żywotności i niezwykłej energii, po stracie zębów, języka, warg, oka, wycięciu na skórze ornatu, jezuita nadal żył i jakby niemo wzywał Kozaków do opamiętania. Wreszcie drgające w konwulsjach ciało spuścili Kozacy na polepę stodoły-rzeźni, i dwukrotne cięcie szablą po gardle przerwało cierpienia naszego dzisiejszego patrona. Ten wytrawny łowca dusz stał się paradoksalnie pokorną przynętą dla ludzi-drapieżników, którzy tak wypaczyli i znienawidzili Ewangelię, że podporządkowali swoje życie nienawiści etnicznej.
Wkrótce zwłoki zamęczonego odnalazł ocalały jakimś cudem z rzezi miejscowy proboszcz — ks. Jan Zaleski. Ciało złożono do trumny i przeniesiono do kościoła. Był to początek miejscowego kultu, który rozszerzył się po latach na cały kraj, aby w roku 2002 zyskać nowy atrybut: św. Andrzej Bobola stał się oficjalnie patronem Polski. Jako niezwykły „partyzant” dusz nie przestaje oddziaływać na wyobraźnię naszej wiary, a jako patron od spraw szczególnie niebezpiecznych budzi się wówczas, kiedy zło zagraża Ojczyźnie.
Czytanie dzisiejsze Apokalipsy św. Jana z 12. rozdziału odnosi się nie tylko do męczenników czy św. Andrzeja patrona, łowcy dusz. Przecież sami jesteśmy fragmentem owej walki o niebo. Bitwa o niebo została już co prawda wygrana w otwartej perspektywie wieczności i powszechnej dostępności do łaski, ale nie ma jeszcze ogłoszonego zwycięstwa w świetle naszych prywatnych wyborów. Święci, zwyciężyli dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa i tego, że nie umiłowali życia na tej ziemi ponad wszystko. Dlatego my nie-święci jeszcze musimy popracować. Słyszymy równocześnie przynaglenie innego męczennika św. Pawła (1 Kor 1, 17–18), abyśmy uczyli się pewnej twardości wyborów, ich stabilności opartej na naśladowaniu samego Zbawiciela. Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia.
Misja chrześcijańska zasadza się najpełniej na Słowie Dobrej Nowiny. Dziś słyszymy od Jezusa potężną zachętę, streszczoną w krótkim zwrocie: Aby świat uwierzył (J 17,21). Mowa zw. długim pożegnaniem Jezusa dzieje się w Wieczerniku. Słyszymy Chrystusa, który umacnia do dawania twardego, konkretnego, donośnego świadectwa wierze. W świecie najbardziej przemawia bowiem postawa jednoznaczna, spójna. Tak było i tak jest. Aby świat uwierzył. Nikt bowiem z nas nie jest nad Mistrza. Mowa ta jest dla nas niezwykle czytelna, wzywa jak św. Andrzeja do zespolenia z Ciałem i Krwią Jezusa, z pokarmem i napojem odważnych. Aby świat uwierzył. Psalm 34 zaprasza wprost: Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan, szczęśliwy człowiek, który znajdzie w Nim ucieczkę. Słowo Zbawiciela umacnia nas właśnie do takiego, szczęśliwego i zarazem walecznego stylu życia. Nie wahajmy się stać przynętą dla ludzi-drapieżników. Po co? Aby świat uwierzył. Stajemy się wówczas dzielnymi i spełnionymi na wzór naszego Pana, Jezusa Chrystusa, Baranka zabitego i zmartwychwstałego. Dobrego Pasterza i Łowcy serc ludzkich. Opowiadajmy się więc do końca po Jego stronie. Nawet za cenę chwilowej niepopularności, przemijającej niechęci, pogardy czy nawet czasowego męczeństwa. Aby świat uwierzył. Amen.