Rocznica Konfederacji Barskiej – Msza św. u oo. Kapucynów – 25 lutego 2018 – kazanie wygłoszone przez ks. inf. Dariusza Rasia
Ofiara i chwała. Właściwa kolejność, której dziś uczy nas Słowo w opowieści o górze Tabor jest taka: ofiara idzie przed chwałą. Nie ma drogi na skróty. W Przemienieniu Zbawiciela otrzymaliśmy jak trzej uczniowie znak przyszłego zmartwychwstania, przyszłego dopełnienia się dobra. Wcześniej czeka jednak — nawet Zbawiciela — przejście przez ofiarę — Paschę. Tego najbliżsi uczniowie na górze nie pojęli. Dlatego zadajemy głośno pytanie czy człowiek współczesny może pojąć tę tajemnicę: potrzeby przebycia drogi przez ofiarę przed chwałą? Obserwujemy wielkie zagubienie tejże kolejności u tylu ludzi. Sława ziemska, powodzenie, bogactwo, blichtr przysłaniają całą drogę do pełni, do Domu Ojca. Łatwiej spotkać ludzi udających zadowolenie chwilą, naskórkowymi doznaniami, popsutych przez alkohol, narkotyki, wyuzdanie, chciwość, brutalność. Chwilowe wzloty gwiazd ziemskich nadzwyczaj często kończą się tragediami na niespotykaną skalę. Zabrakło bowiem właściwej kolejności rzeczy. W mediach łatwiej zobaczyć ludzi chwilowego sukcesu niż tych przemienionych i promieniujących wiarą, modlitwą, wierną miłością.
Poprzeczka Jezusowej Ewangelii została ustawiona zbyt wysoko? Nie. Życiorys wielu szlachetnych ludzi daje temu czytelne świadectwo. Ofiara rodzi prawdziwe i głębokie sukcesy, długotrwałe powodzenie, szlachetne życie, szczęście rodzin i Ojczyzny. Taka jest prawda o życiu. Taka jest prawda Jezusa. Długomyślność człowieka jest decydująca tak w chwilach radości, jak i ofiary z siebie. Św. Paweł pokrzepia nas swoim „jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby także wraz z Nim wszystkiego nam nie darować?” (Rz 8). Przemienienie Pana jest krótkim momentem chwały w drodze do Jerozolimy, zapowiedzią ofiary poza jej murami oraz oczekiwaniem na „wykonało się” na krzyżu i najważniejszym akordem na nutę „alleluja”.
Kiedy patrzymy na historię konfederatów barskich odnajdujemy w ich dziedzictwie właśnie ten testament: ofiara pierwsza, a chwała jak Bóg da. 24 lutego 1768 roku Rzeczpospolita podpisała z Rosją niechlubny Traktat wieczystej przyjaźni, mocą którego stawała się de facto protektoratem rosyjskim. Caryca Katarzyna II gwarantowała nienaruszalność granic i ustroju wewnętrznego tego państwa, jednak król wybrany pod auspicjami Rosji i sejm działający pod dyktando posła rosyjskiego Nikołaja Repninina oraz wojsk inwazyjnych z Rosji nie funkcjonowały jak w wolnym państwie. W skutek tego konfederaci barscy zawiązali związek zbrojny już 29 lutego 1768 r., 250 lat temu, na zamku w podolskim Barze ufając, że odmienią historię. Rozumieli, że nie będzie łatwo. Przedstawiciele szlachty reprezentujący najważniejsze części Rzeczypospolitej uroczyście zawiązali swoją konfederację pod hasłem „obrony wiary i wolności”. Celem konfederatów było usunięcie z Polski wojsk rosyjskich, ukrócenie nowych i bezprecedensowych przywilejów innowierców. Celem był powrót do modelu demokracji szlacheckiej. Konfederaci działali z potrzeby ofiarnego serca i wzięli sprawy państwa w swoje ręce. Chcieli wielkiej odmiany społecznej. Działali. Atakowali oddziały rosyjskie na Podolu, a potem przenieśli walki na pozostałe części kraju, w tym także do Małopolski i do Krakowa. Do pracy na rzecz konfederacji skłoniono również mieszczan. Naoczny świadek oblężenia Krakowa przez wojska rosyjskie, stary drukarz Jan Górnicki, opowiadał, że gdy konfederaci „ucierali” się z Moskalami i Kozakami, „kobiety zgromadzone tłumnie na Rynku około kościoła Panny Maryi zapytywały stróża na wieży tego kościoła, który widząc z wyniosłej wieży, co się w okolicach dzieje, stosowne dawał im odpowiedzi wołając przez tubę »nasi biją!«, a wtedy kobiety poczciwe biegły do kościoła Panny Maryi i wznosiły z płaczem modły dziękczynne – albo też wołał: »naszych biją!«, a znowu dobre kobiety zalegały świątynię, prosząc ze łzami Pana Boga o powodzenie broni dla swych rodaków” (za kronikarzem dawnego Krakowa Ambrożym Grabowskim).
Czasy były trudne. Rekwirowano produkty żywnościowe, zboże, gęsi, krowy. Klasztorom kazano mleć mąkę, a piekarzom zakazano sprzedawania chleba niekonfederatom. Moskale przypuszczali jednak kolejne ataki na miasto i je zdobywali. Z tego czasu pochodzi wielka więź klasztoru braci kapucynów z konfederatami. Cytuję za senatorem Piotrem Boroniem (tu obecnym): „Życzliwi bracia kapucyni przechowywali wielu wygnańców, a w tzw. Domku Loretańskim urządzili nawet szpital. Właśnie wówczas nastąpiło sławne a brutalne wejście żołdaków moskiewskich do klasztoru Braci Kapucynów. Dokładnie 12 VIII 1768 miał miejsce dosłownie „sądny dzień́”: splądrowanie go i pobicie zakonników i wielu chroniących się w klasztorze okolicznych mieszkańców. Niektórzy z nich zmarli w wyniku ran. Rosjanie użyli pretekstu, jakoby w klasztorze przechowywano broń i amunicję konfederacką. Krzyczeli nawet, wpadając do cel zakonnych i bijąc kapucynów: „Gdzie są armaty?” Aresztowali gwardiana Flasheka, a wybiwszy w murze otwory strzelnicze zaczęli bombardować Kraków. 15 sierpnia ‑w odpust krakowski — jedna z czterokilogramowych kul wystrzelonych teraz z kolei przez konfederatów z miasta przeciw Moskalom przebiła dwoje drzwi kościelnych. Na pamiątkę tych wydarzeń umieszczono ją potem wysoko w ścianie po lewej stronie prezbiterium i do dziś́ można ją tam oglądać, świadczącą o grozie tamtych wydarzeń” (Konfederacja barska (1768–1772), Tło i dziedzictwo, Kraków 2018). Dość powiedzieć , że w wyniku działań zbrojnych cała Rzeczpospolita i sam Kraków ucierpiały bardzo na przestrzeni lat 1768–72. Niemiecki podróżnik Jerzy Forster, który odwiedził nasze miasto w 1784 roku zanotował: Kraków jest smutnym i opustoszałym miastem (…) Wszystkie domy są od frontu podziurawione kulami (jak wyżej). Potrzeba dodać, że w Małopolsce Tyniec, Lanckorona, Bobrek koło Oświęcimia broniły się do końca. Krwi nie szczędzono. Konfederacja przyniosła ofiary. Do niewoli dostało się tysiące Polaków. Wielu z nich wywieziono w głąb Rosji, a w Polsce rozpoczął się pomimo ich wysiłku czas zaborów. Czas nowych ofiar.
Konfederaci bardzo kochali Ojczyznę, poświęcali całych siebie, rzucali na szalę własne życie. Wagę konfederacji doceniają współcześni badacze i nazywają ją pierwszym powstaniem narodowym i wzorem dla innych późniejszych zrywów. Dwadzieścia tysięcy patriotów starało się przez lata obronić nas przed potęgą zewnętrzną, obudzić liczne warstwy społeczne, zwłaszcza średniej szlachty oraz wskazać drogę do zachowania wolności Rzeczpospolitej. Nie udało się zrealizować tych celów, ale udało się ponieść ofiarę, nauczyć wspólnej troski o przyszłość państwa i świętą wiarę. Po latach Stefan Witwicki scharakteryzował konfederackie dążenia tak: Krwi nie żądamy, zdobyczy nie chcemy, Nie chciwi mordów, do łupiestw niezdolni. Tylko odzyskać Ojczyznę pragniemy! Tylko być wolni! Choć Ojczyzna ziemska jest przecież tylko obrazem tej niebieskiej, to jednak w imię prawdy, wolności i wiary warto się było poświęcać. Ta bowiem ofiara dla ziemskiej Ojczyny doznaje pełnego wypełnienia i dopełnienia w tej drugiej – niebieskiej. Czy nie jest tak samo i w naszych czasach?
Potrzeba dodać jeszcze jedno: zgodnie z wielowiekową tradycją wizerunki Matki Bożej, zwłaszcza tej Łaskawej i Zwycięskiej były często umieszczane na chorągwiach konfederacji. Najświętsza Maria Panna, szczególna opiekunka Polski i Polaków; przybywa na nich jako uzbrojona Hetmanka bezpośrednio zaangażowana: Boć nie nowina, Maryi puklerzem Zastawiać Polskę̨, wojować z rycerzem. Przybywa w Osobie, sukurs dawać Tobie Miła Ojczyzno („Odważny Polak…”). Matka Boża jest dla konfederatów jakby warowną twierdzą Rzeczpospolitej. Jednak w ich poezji i pieśniach widać również ofiarniczą świadomość: Niechaj nas nie ślepią̨ światowe ponęty, Dla Boga brońmy wiary Jego świętej! A za naszą pracę będzie wszystką płacą Żyć z Bogiem w niebie. („Odważny Polak…”)
Ofiara i chwała, jak Ojczyzna ziemska i Ojczyzna niebieska – stoją we właściwej kolejności rzeczy. Na ziemskim padole trzeba się nam nieco potrudzić dla zachowania największych wartości. One nie przychodzą łatwo. Bóg wybranego przez siebie Abrahama wystawił na próbę o czym słuchaliśmy w pierwszym czytaniu. Swojego Syna i Zbawiciela świata nie oszczędził. Bóg dopuszcza również naszą Ojczyznę na różne dziejowe próby, nie oszczędza jej synów. W różnych czasach, w nowych warunkach Bóg wzywa do dawania świadectwa. Bóg i nas powołuje do rozpoznania dziejowych prób i zadysponowania w darze swoim życiem w najpiękniejszym ze sposobów.
Eucharystia wskazuje na jeszcze jeden aspekt: w czasie Ofiary przemienia się dla nas Bóg, staje się Chlebem Ofiary na Życie. Wzywa nas do przemiany ze starego człowieka, wygodnego, szukającego siebie, pragnącego samych zaszczytów, w nowego człowieka, którego pierwszym odruchem wiary winna być ofiara z życia. Bóg do niej zaprasza. Bóg do niej wzywa i jej pragnie, chciałby ofiarowania naszych niepowodzeń w nadziei przyszłego błogosławieństwa. Taki jest chrześcijański kod ofiary, która tu spełnia się dla nas, ale jeszcze nie do końca objawia nam się jej finał. Ten ostatni zazwyczaj dopiero w przyszłej chwale doznaje dopełnienia. Rozpoznajmy w kontekście zadumy nad właściwą kolejnością ofiar i chwał własne powołanie. Również w kontekście pracy dla naszej ziemskiej Ojczyzny. Bo ofiara zawsze poprzedza chwałę, idzie przed nią. Inna kolejność jest daremna. Przekonali się o niej uczniowie Zbawiciela, przekonali się o tym ofiarni konfederaci barscy. Nikt nie jest nad Mistrza! Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami. I Tyś, która współcierpiała Matko Bolesna przyczyń się za nami. Amen.