Krzyż był, a nawet i obecnie w niektórych kręgach kulturowych jest nadal traktowany jako symbol najbardziej haniebnej i okrutnej kary, jaką można było ponieść za wielkie zbrodnie. Męka naszego Pana Jezus Chrystusa, nazwana też Pasją, wyraźnie o tym mówi: tylko On cierpiał nie za swoje winy. Skazańca rozbierano, gwałtownie rzucano na ziemię mocując ramiona do belek krzyża gwoźdźmi, rozciągając boleśnie ramiona i nogi. Potem stawiano krzyż i wystawiano na pełną tortur śmierć. Powolne dogorywanie na krzyżu trwało zazwyczaj kilka godzin, a skazaniec umierał z omdlenia dusząc się. Tę najbardziej haniebną z kar, na którą nie mogli być skazywani obywatele rzymscy, zniósł dopiero Konstantyn Wielki w 316 roku. Rozumiał, że Jezus swoim zmartwychwstaniem symbol krzyża uświęcił.
W naszym Mariackim kościele posiadamy relikwiarz z partykułą drzewa Krzyża Prawdziwego – jak nazywają go chrześcijanie. Towarzyszy jej w nabożeństwie w każdy piątek Krucyfiks Slackerowski. Nazwa wywodzi się od mincerza królewskiego Henryka Slackera (niem. Münzer, łac. Monetarius, pl. produkujący monety), który był fundatorem dzieła. Rzeźba jest dziełem Wita Stwosza. XV-wieczna podobizna męki Pana oddającego ostatni dech zachwyca. Uderza realizm przedstawienia ciała cierpiącego Chrystusa. Jezus na krzyżu żyje - co potęguje emocjonalną i duchową wymowę męki. „Syn Człowieczy wiele musi wycierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że zostanie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie” (Mk 8).
Nasz Chrystus próbuje ból przezwyciężyć – oczy ma wpółotwarte. Patrzy się głęboko w stronę modlącego, bo nadchodzi moment zbawienia i zwycięstwa nad złem. Jego pożegnalne tchnienie nie jest ostatnim. Jest za to ożywczym recreatio-ruah-powiem-wiatrem dla nas i całego świata oraz zapowiedzią zmartwychwstania. Zwraca uwagę także ścisłe umocowanie układu rąk Pana do ramion krzyża, co jest cechą krucyfiksów triumfalnych znanych głównie z romanizmu. Ta myśl Stwosza wyraźnie kontrastuje z ukazaniem cierpienia i śmierci jako zjawiska fizjologicznego. Chrystus triumfuje, a jednocześnie cierpi.
Stwosz daje nam fenomenalne przedstawienie męskiego ciała, ze starannie oddanymi detalami anatomicznymi. Jednego wszakże brakuje – a mianowicie… pępka. Stwosz na pewno nie zapomniał o pępku. Dlaczego więc tak? Mistrz rzeźby gotyku specjalnie go nie wyrzeźbił, aby podkreślić, że Chrystus to Nowy Adam. Adam został przez Stwórcę ulepiony a nie urodzony, więc pępowiny nie miał. Chrystus jest więc przez nas widziany na krzyżu jako Nowy Adam, a Maryja, patronka tego kościoła, to Nowa Ewa. I tu przenosimy się do ołtarza. W jego centrum to właśnie oni Dwoje nas zapraszają u wejścia do nieba: Nowi Ludzie przeszli przez śmierć bez szwanku. Nadają naszej drodze do wieczności kierunku i klimatu nowości.
Dlatego dziś nauka dla ludzi prosta: nie ma co zbyt przywiązywać się pępowiną do tego świata. Każdemu pisane rozstanie z jego wymiarami. Ziemia jest tylko łonem matki. Potrzeba o tym pamiętać i ostrzyć kurs na bramy do nieba. Słyszymy przecież słowa Nowego Adama: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8). Amen.
/ks. inf. Dariusz Raś/