Wczoraj przeczytałem artykuł w „Gazecie Krakowskiej” o intrygującym tytule: „Małe dzieci uzależniają się od komórek z winy rodziców, którzy nie mają czasu”. Podano zatrważające dane. Z badań społecznych Elżbiety Powichrowskiej z Młodzieżowego Ośrodka Terapii i Readaptacji „Etap” wynika jasno, że 60 procent dzieci jedno- i dwuletnich korzysta z nowych technologii. Rodzice dają im telefony, by móc zająć się swoimi sprawami. Sic! 13 procent takich maluchów ma swoje własne smartfony!
Dlaczego codziennością nie jest kontakt z drugim człowiekiem tylko z ekranem? Dlaczego dzieciom dajemy się uzależnić od nowych technologii i trafiać w młodym wieku na terapię? Dlaczego tatusiowie całymi godzinami w coś grają, a młode mamusie siedzą w portalach społecznościowych? Bo całe rodziny już nie odpoczywają wspólnie, nie spędzają czasu razem, nie rozmawiają, nie bawią swoich dzieci, nie czytają im, ale po prostu uciekają od codziennych problemów. Sieć technologiczna zamiast wspomagać staje się pułapką i wprowadza pustkę. A czy nie doświadczamy tego i my sami z palcem na komórce i czy nie obserwujemy zagubienia w sieci?
Czy dla technologii i bezowocnej zabawy warto żyć? Nie. Serce wtedy pustoszeje. Ale jak żyć, jak do życia wrócić? Co na to dzisiejsze słowo? Psalm 96 naprowadza nas na rozwiązanie jakby z innej półki.
Śpiewajcie Panu pieśń nową,
śpiewaj Panu, ziemio cała.
Śpiewajcie Panu,
sławcie Jego imię.
Każdego dnia głoście Jego zbawienie.
Głoście Jego chwałę wśród wszystkich narodów,
rozgłaszajcie Jego cuda
pośród wszystkich ludów.
Natura życia to nie sieć komórkowa podsłuchiwana z łatwością przez Pegasusa czy inne programy szpiegujące, ale inna zupełnie siatka powiązań. Więzi niewidzialnych, duchowych. Naprawdę żyjemy bowiem w ekosystemie darowanym nam przez Boga, śpiewamy wraz z naturą pieśń nową każdego dnia. Jesteśmy aktywnymi przed Bogiem w dziękowaniu za życie, za rodziny nasze, ba, za narody całe. Szukamy i rozgłaszamy cuda, których doświadczamy. Tak maluje i opowiada nas psalm.
Mamy doceniać naturę wynalazków komunikacyjnych, ale przede wszystkim zabiegać o sfery niewidzialne, nasze najgłębsze przeświadczenia i o naszych najbliższych. Pracujemy i męczymy się dla… dziękczynienia Bogu, a nie dla gierek w Internecie i ploteczek w telewizji. Modlimy się i uczymy się całe życie dla… dziękczynienia Bogu. Tylko niebieska sieć powiązania życia z Bogiem przynosi 100% satysfakcję. Jakby na potwierdzenie tego na adoracji „Chrystusa w Starym Mieście” wylosowałem nie tak dawno słowo z Listu św. Jakuba: Spotkało kogoś z was nieszczęście? Niech się modli. Jest ktoś radośnie usposobiony? Niech śpiewa hymny. To jest motto warte tynfa. Bóg nie chce naszego palca na komórce, ale spotkania-więzi co sekundę z Nim i z drugim człowiekiem. Nie chodzi przecież w życiu o tzw. „święty spokój” i relacje z maszynami. Ale o życiodajne i twórcze relacje ku zbawieniu.
Potwierdza to opowiadanie ewangeliczne z Kany Galilejskiej. Tam odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. I dzięki temu spotkaniu zadział się wielki cud. Zebrani ujrzeli fragment tajemnicy zbawienia. Bowiem tam w Kanie Bóg spotkał się z ludźmi w żywym problemie, a nie przez szybkę. I szybko się uporano z wstydliwym brakiem. Dlaczego? Był tam sam Jezus Chrystus. A apostołowie uczyli się od Niego naprawiania ludzkich serc. Umieli niegdyś łowić ryby do sieci, ale musieli się nauczyć naprawiać braki małżeńskie, kryzysy rodzinne, awarie społeczne. I o to chodzi również na Eucharystii. Jezus Chrystus jest na tym naszym spotkaniu niedzielnym i uczymy się porzucać sieci technologiczne i przestawiać się na te bosko-ludzkie. Czynimy to na podobieństwo apostołów, którzy przecież pozostawili sieci rybackie prawie nieprzydatne do Bożych spraw, osobistych zażyłości i więzi wspólnoty. Przecież tylko w bezpośrednich relacjach możliwe są cuda, najgłębsze radości i sakramenty. Uczmy się tej charakterystyki nieba na Eucharystii. Amen.
/ks. inf. Dariusz Raś/