W bazylice Mariackiej zakończyły się rekolekcje „Ubogi niech do mnie przyjdzie”, w ramach 1. Światowego Dnia Ubogiego. Prezentujemy nauki, które wygłosił do wiernych ks. Mirosław Tosza.
Niedziela, 19 listopada 2017
Pan Jezus opowiadał przypowieści zazwyczaj po to, aby rozbić pewien nasz stereotyp. Pewien nasz punkt widzenia. Pewne nasze przyzwyczajenie. Dzisiejsza przypowieść może rozbić pewien stereotyp o bogactwie i ubóstwie, o posiadaniu i jego braku. O tych, którzy mają dużo i o tych, którzy mają niewiele. Jesteśmy czasem skłonni myśleć, że bogactwo, posiadanie zawsze jest związane z pewnym zagrożeniem, że może demoralizować. Jest kilka przypowieści mówiących, że bieda, ubóstwo jest jakimś stanem uprzywilejowania. Że biednemu będzie się łatwiej dostać do nieba niż bogatemu. Ale ta dzisiejsza przypowieść ona nam trochę w takim widzeniu miesza. Bo w tej przypowieści okazuje się, że ten, który dostał dużo i posiadał dużo, zrobił z tego dobry użytek, puścił to w obieg. Ten co dostał 5 talentów, 5 zyskał i oddał to panu. Zadziwiające jest to, że ten, który dostał najmniej, ten który dostał tylko 1 talent był zgorzkniały, miał pretensje, oskarżał pana o najgorsze intencje i swój talent zakopał.
Mam takie szczęście, że od 20 lat mieszkam z ludźmi bezdomnymi, byłymi więźniami, alkoholikami pod jednym dachem. Miałem okazję przez te 20 lat poznać ponad 700 osób ubogich, które u nas mieszkały, ale też przy tej okazji życia wspólnotowego poznałem wielu ludzi, którzy nie są ubodzy. Mogę zaświadczyć, że w świecie ludzi bogatych, tych którzy posiadają, jest przynajmniej tyle samo świętych, co w świecie ludzi biednych i tyle samo łotrów. Ani Pan Bóg ani Kościół bogactwa nie potępiają. Jeśli coś potępiają to pewien sposób jego przeżywania, który sprawia, że stajemy się samowystarczalni, niewrażliwi na innych. Tak samo jak ani Pan Bóg ani Kościół nie kanonizują biedy. Bieda może sprawić, że człowiek będzie rozumiał innych, ale bieda może też sprawić, że człowiek zamknie się w sobie, będzie egoistą i będzie mówił: niech dają ci co mają więcej. O tym właśnie jest ta przypowieść. Ten, który ma mało zamyka się, zakopuje, nie chce tego puścić w obieg.
Papież Franciszek podarował nam piękne orędzie zatytułowane „Nie miłujmy słowem, ale czynem”. Jest tam piękny passus, który może być komentarzem do dzisiejszego pierwszego czytania. Pochwała zaradnej, gospodarnej, mądrej, uczciwej kobiety. Dba ona o swój dom, o swojego małżonka, jest pracowita, stara się o wełnę i len, pracuje starannie rękami, swoje ręce wyciąga po kądziel, jej palce chwytają wrzeciona. Ale oprócz tego, że tak uczciwie i starannie pracuje to wie też, że ten owoc, który wypracuje nie jest tylko dla niej, dla jej najbliższych. Nauczyła się tego, dlatego otwiera dłoń ubogiemu, a do nędzarza wyciąga swoje ręce. Papież Franciszek w orędziu tak pisał o tych rękach: „Błogosławione ręce, które otwierają się by przyjąć biednych i im pomóc. To są ręce, które dają nadzieję. Błogosławione ręce, które pokonują bariery kultury, religii i narodu wylewając oliwę pocieszenia na rany ludzkości. Błogosławione ręce, które się otwierają, nie prosząc nic w zamian. Bez jeśli, bez ale i bez być może. To są ręce, które sprawiają, że na braci spływa Boże błogosławieństwo”. Możemy temat trochę podrążyć i tej uczciwej, zaradnej, pracowitej kobiecie postawić pytanie: Dlaczego wspierasz biednych? Oczywiście rozumiemy cię pracowita kobieto, jeśli wspierasz tych biednych, którzy są biedni nie z własnej winy. Tych, którzy są ofiarą kataklizmu, choroby, jakiejś radykalnej społecznej niesprawiedliwości, ale dlaczego ty biedna kobieto, biedny mężczyzno, bogata kobieto, bogaty mężczyzno wspierasz tych, co do których mamy podejrzenie, że są leniwi, że im się nie chce pracować, że żerują na owocach innych pracy. To jest to pytanie, które trzeba sobie też postawić w czasie Światowego Dnia Ubogich, żeby nasza pomoc, żeby nasze myślenie o biednych nie było sentymentalne, nie było romantyczne. Nie było tylko jakimś zrywem. To jest pytanie, z którym trzeba się skonfrontować.
Papież Franciszek nie udziela prostej odpowiedzi na to pytanie. Nie daje złotych rad, nie odsyła nas do podręcznika, w którym każdy kazus jest opisany i mamy gotową odpowiedź. Nie odsyła nas nawet do specjalistów w działalności charytatywnej. Proponuje nam jedną rzecz: spotkajmy się. Popatrzmy sobie w oczy, podajmy sobie ręce, posłuchajmy nawzajem swoich własnych historii, nie osądzajmy ani bogatych ani biednych. Słuchajmy się do końca. Chciejmy poznać i z tego spotkania, z tej bliskości, z tego nieoskarżania pojawi się pomysł kiedy i jak pomagać. Bez tego spotkania Franciszek mówi: dobra pomoc jest bezskuteczna.
Opowiem teraz o jednym z naszych mieszkańców. Miał na imię Włodek. Już nie żyje, umarł w zeszłym roku. Jego życie było pasmem nieszczęść. Dość szybko zmarli mu rodzice, gdy miał 21 lat pociąg ujechał mu nogę. Zupełnie się po tym załamał. Rozpił się i przez 30 kolejnych lat, w swoim małym domu, w którym się urodził prowadził melinę. Jego rodziną byli koledzy, którzy do tej meliny przychodzili. Któregoś dnia ktoś zaprószył tam ogień , dom się spalił. Włodek ledwo uszedł z życiem, trafił do szpitala, po szpitalu pogotowie przywiozło go do naszego domu. Pewnego dnia poprosił, żebyśmy pojechali zobaczyć to, co z tego domu zostało. Weszliśmy do środka. Rzeczywiście większość rzeczy się tam spaliła. Ale zabraliśmy deski z sufitu, z podłogi do naszej pracowni rękodzieła, ponieważ od wielu lat wykonujemy w naszej pracowni ikony ze spalonego drewna. Postanowiliśmy, że z tych elementów spalonego domu Włodka zrobimy ikony dla naszych przyjaciół na święta. Mężczyzna pracował przy tworzeniu tych ikon. Była to dla niego trudna praca, bo wiedział skąd to drzewo pochodzi. Ale też widział co z tego spalonego drewna już powstało. Kiedy pewnego dnia siedzieliśmy wspólnie przy posiłku, powiedział: Wie ksiądz co, może dobrze, ze się ten dom spalił, bo gdyby się nie spalił, to bym dzisiaj nie żył, a tak to żyję i dobrze się mam.
Włodek mieszkał z nami przez 7 lat. Miał jeden talent — niezwykły talent do sprzątania. Był inwalidą, miał wiekową protezę — miała ponad 20 lat. Koledzy na melinie różnymi domowymi sposobami mu ją remontowali. Był bardzo do niej przywiązany i nie dał się namówić na nową. Ale Włodek codziennie rano, mimo, że ta proteza go bardzo uciskała wychodził z miotłą i do godziny 16.00 codziennie zamiatał ulice. Nasza ulica nazywa się Długa, ale jest najkrótszą ulicą w mieście. Ktoś ją tak przewrotnie nazwał, ale Włodek na to nie zważał i cały czas zamiatał. Sąsiedzi przychodzili i mówili: macie najczystszą ulicę w całym mieście. Nigdzie nie ma tak ładnie jak u was. On się zatrzymywał, palił papierosa, rozmawiał z sąsiadami, potem znowu zamiatał i robił to z wielką pasją. Jedną prostą rzecz przez 7 lat. Później zachorował, dostał udaru, przestał mówić. Gdy się pozbierał to wszyscy doradzali mu, żeby już nie wychodził na tę ulicę. I on się wtedy strasznie denerwował. Przez ostatni rok już nic nie mówił tylko wychodził z miotłą i zamiatał. Potem umarł. Przed śmiercią jak siedzieliśmy z nim to żartowaliśmy: Włodek, jakby się zdarzyło, że ty umrzesz przed nami to wystąpimy do prezydenta miasta, żeby ulicę nazwał twoim imieniem, bo nikt tak o nią nie dbał jak ty. Uśmiechał się tylko pod nosem. Ale kiedy umarł okazało się, że zmiana ulicy jest dość kłopotliwa i kosztowna. Więc postanowiliśmy, że ufundujemy Włodkowi taki piękny pomnik z brązu, 1:1 różnym znanym osobistościom. Włodek był mniej więcej postury Piotra Skrzyneckiego, więc wczoraj zobaczyliśmy ile trzeba będzie brązu. Uważamy, że Włodek to piękna postać. Człowiek, który mając niewiele, będąc biednym tego talentu nie zakopał. Myślę, że dobre pomaganie jest związane z tym, że dopuszczamy ubogich do swojego życia i mamy udział w ich życiu, że mamy z nimi miejsce przy stole, że chcemy się z nimi spotkać. Papież mówi bardzo piękne rzeczy na ten temat. „Trzeba wyciągnąć rękę do biednych. Do spotkania z nimi, popatrzeć im w oczy, przytulić ich, aby poczuli ciepło miłości, która przełamuje krąg samotności”.
My dzisiaj, na tej Eucharystii podziękujmy Panu Bogu za wszystkich tych ludzi, którzy ciężko pracują, którzy pomnażają te talenty, te dary, jakie im Pan Bóg dał. Podziękujmy za wszystkich ludzi, którzy w sposób mądry pomagają, którzy dzielą się owocami swojej pracy z innymi, którzy nie są egoistami. Pomódlmy się też za biednych, żeby odkryli, że ich życie jest wartościowe, że ręce mają nie tylko po to, żeby brać, ale też dzielić się z innymi — nawet jeśli mają niewiele. Pomódlmy się o to, żeby biedni nie zakopywali swoich talentów, żeby uwierzyli, że mogą nimi służyć. Pomódlmy się też z wdzięcznością za wszystkich, którzy przez cały tydzień tu w Krakowie, w Bazylice, w kościele św. Barbary na całodobowej adoracji, w Namiocie Spotkań na Małym Rynku tworzyli tę przestrzeń spotkania. Gdzie można było nawzajem poznawać swoje własne historie, świętować, śpiewać, słuchać i jeść razem posiłki. Jeden pan wczoraj powiedział, że się bardzo martwi, że ten namiot zostanie rozebrany. Nie tylko dlatego, że tu miał jedzenie, ale dlatego, że tu miał coś czego nie ma w swojej biedzie na co dzień. Więc trzeba się też pomodlić o to, by ten duch tych dni, tego spotkania, przetrwał po złożeniu namiotu. A my, wracając w te miejsca, w których żyjemy, żebyśmy mieli serce wrażliwe i oczy wrażliwe na ludzi biednych. Często ta największa bieda, najbardziej dotkliwa jest ukryta. Nie jest eksponowana na ulicach. Biedny, samotny sąsiad, ktoś w szpitalu, ktoś kogo nikt nie odwiedza, nikt nie dzwoni. Więc może warto, nawet dzisiaj, konkretnie w ten Światowy Dzień Ubogich o naszych biednych pomyśleć. Amen.
Sobota, 18 listopada 2017
Papież Franciszek zaproponował nam przeżywanie Światowego Dnia Ubogich pod hasłem „nie miłujmy słowem, ale czynem”. To tak jakby chciał nam powiedzieć, że już dość słów i dość gadania, dość niekończących się spekulacji – czas na dzieło, czas na działanie. Pan Jezus mówił, że najpiękniejszym dziełem i „korzeniem” wszelkiego dobrego działania jest modlitwa. Próbować dzieło oddzielić od modlitwy, to tak jak próbować odciąć drzewo od korzeni i oczekiwać, że ono wyda owoce. To sprawia, że Kościół nie będzie poszukiwał swojej tożsamości określając siebie mianem organizacji charytatywnej – przed tym przestrzegał papież, mówiąc: „nie jesteśmy organizacją charytatywną, jesteśmy Kościołem”. Dzieło charytatywne w Kościele wyrasta z modlitwy. Ta z kolei prowokuje nas do tego, by kochać w sposób bardzo konkretny. Myślę, że nie ma bardziej wyrazistej ikony czynu miłosiernego w Kościele jak Matka Teresa z Kalkuty, a w naszym krakowskim wydaniu Brat Albert. Oni swój miłosierny czyn i to otwarcie na ubogich zakorzeniali bardzo głęboko w modlitwie. Matka Teresa zanim posłała swoje siostry na ulice to powiedziała: „Drogie siostry! Najpierw na godzinę przed Najświętszy Sakrament! Najpierw sam na sam z Nim, a dopiero potem będziecie gotowe pójść na ulicę”. Brat Albert z kolei powie takie zdumiewające słowa: „Patrzę na Jezusa w Eucharystii. Czy Jego miłość mogła uczynić coś piękniejszego? Skoro On się stał Chlebem to i my powinniśmy się stać Chlebem dla potrzebujących”. Matka Teresa też wygłosi jeden z jej słynniejszych tekstów: „Owocem ciszy jest modlitwa. Owocem modlitwy jest wiara. Owocem wiary jest miłość. Owocem miłości jest służba. Owocem służby jest pokój” – ta wyliczanka Matki Teresy zaczyna się od ciszy, z której rodzi się właśnie modlitwa. To jest ten najważniejszy czyn chrześcijańskiego miłosierdzia. Papież Franciszek w zeszłym roku podczas nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia powiedział dosadnie, że jeżeli chcemy Boży styl działania przyjąć za własny, to musimy medytować Jego słowo w ciszy i modlić się.
Od dwudziestu lat w Jaworznie tworzymy Wspólnotę Życia BETLEJEM, w naszym domu mieszka dwadzieścia bezdomnych osób, często uzależnionych. Są to ludzie, z którymi razem pracujemy i zmagamy się z biedą. Im dłużej żyjemy we wspólnocie, to tym lepiej dostrzegam to, że spajającym nas elementem jest czas spędzony przed Panem. Mamy kaplicę z Najświętszym Sakramentem, każdy dzień rozpoczynamy modlitwą. Mamy też „święty czas” w czwartek, kiedy rozpoczynamy dzień modlitwą przed wystawieniem Najświętszego Sakramentu. We wtorki medytujemy w medytacji chrześcijańskiej modląc się samotnie w ciszy. Jesteśmy przekonani, że to jest ten decydujący czas, kiedy nasze życie, problemy i rozterki poświęcamy Bogu. Patrząc z perspektywy dwudziestu lat jesteśmy coraz bardziej przekonani, że to On swoimi sposobami i kanałami podtrzymuje naszą wspólnotę. Nasz dom jest otoczony modlitwą. W dzisiejszej Eucharystii chciejmy podziękować Bogu za moc, dzięki której możemy pomagać innym.
Naszym rekolekcjom towarzyszy JERYCHO w kościele św. Barbary. Trwająca tydzień dzienna i nocna modlitwa w intencji Światowego Dnia Ubogich nie jest „przybudówką” do wydarzeń w Bazylice Mariackiej. Koncentrujemy się na spotkaniach w Namiocie Spotkań, ale wokół Małego Rynku są dwa kościoły działające jak naczynia połączone. To jest jedno dzieło i jeden Pan. W dzisiejszym pierwszym czytaniu podczas Liturgii Słowa usłyszeliśmy, że Słowo Boga pochodzi z nieba, z królewskiej stolicy. Jest jak srogi wojownik pojawiający się pośrodku zatraconej ziemi. Jest to nawiązanie do Nocy Paschalnej, czyli jednego z najważniejszych wydarzeń biblijnych, kiedy to zostali uśmierceni pierworodni w Egipcie. Dokonało się to po to, aby faraon pozwolił na wyjście Ludu Wybranego do Ziemi Obiecanej. Kiedy Bóg zstępuje ze swoim słowem do nas, to dokonuje się połączenie łączące niebo i ziemię. Bóg zstępuje ze swoim Słowem, aby dać nam życie, jednak natrafia przy tym na nasz egoizm i grzech. Słowo Boga jednak o nas walczy, nie jest to słowo miałkie, bo Bogu nie jest wszystko jedno. Słowo Boga walczy o nas do samego końca. Chrystus zapewnia nas, że nie zginiemy. Daje nam obietnicę, że jeżeli przed nami rozpościerać się będzie biblijne Morze Czerwone, a za naszymi plecami będziemy mieć wojsko faraona, to on wyciągnie do nas pomocną dłoń. To przedstawienie jest w gruncie rzeczy częstym obrazem życia bardzo wielu ludzi ubogich. Mówiąc po ludzku: są w sytuacji bez wyjścia. Czy Syn Człowieczy, kiedy przyjdzie na ziemię znajdzie naszą wiarę w praktyce i w działaniu? Czy znajdzie u nas taką wiarę, że gdy nawet jesteśmy przekonani o beznadziejności to nie rezygnujemy, nie opuszczamy rąk i nie „składamy broni”? Czy nawet jeśli wszyscy inni dookoła mówią, że jest za późno i nic się nie da zrobić, to czy jesteśmy wierni słowom obietnicy Boga, który mówił, że będzie walczył o nas do końca?
Dzisiaj za tych wszystkich ludzi na świecie, którzy są znakiem walczącego o nas Chrystusa oraz za tych wszystkich, którzy walczą o ubogich nie dla „picu”, pod publikę i od czasu do czasu z całego serca Panu Bogu podziękujmy. Poprośmy też o wytrwałość w modlitwie dla nas, abyśmy wytrwali w niej i abyśmy jedni o drugich umieli walczyć. Nie tylko w czasie tego światowego tygodnia modlitwy i bycia z biednymi, ale też potem, kiedy dach Namiotu Spotkań zostanie zwinięty i uroczyście zakończymy rekolekcje. Amen.
Piątek, 17 listopada 2017
Obchodzimy teraz dni Syna Człowieczego, który mówi sam o sobie, że jest ubogi. Ten wyjątkowy czas Światowych Dni Ubogich jest po to, abyśmy sobie nawzajem mogli głosić prawdę o Bogu, który nie chce zniszczenia. Jeżeli chce On coś zniszczyć, to likwiduje wyłącznie to, co zabiera nam wolność i nie pozwala nam autentycznie kochać. Gdy zastanawialiśmy się, jaki wybrać temat rekolekcji, to przyszła nam do głowy postać św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Jest to opiekunka naszej Wspólnoty Życia BETLEJEM, którą tworzymy od dwudziestu lat. Odnalazła ona w Piśmie Świętym zdanie: „ubogi, maluczki, niech do Mnie przyjdzie” i właśnie to hasło postanowiliśmy przedstawić jako tytuł rekolekcji.
To, że my ze swoim ubóstwem powinniśmy przyjść do Chrystusa to mniej więcej wiemy – różnimy się tylko w poglądach, jak to zrobić. Możemy jednak odwrócić rolę i powiedzieć: ubogi Jezu, to Ty przyjdź do mnie! Tym pierwszym ubogim jest On. Przyjął taki sposób bycia między nami, o czym dowiadujemy się w pierwszym czytaniu z Księgi Mądrości. To właśnie tam jest taka sugestia, że jeśli jesteśmy mądrzy i spostrzegawczy, to z piękna i dobroci dzieł stworzonych przez Pana Boga powinniśmy przez podobieństwo poznać Jego samego. Ubóstwo Jezusa jest jednym z najpiękniejszych dzieł, jakie nam podarował. Pan Bóg tak to wymyślił, że postanowił stać się ubogim w sposób absolutnie radykalny. Ubogim był już przychodząc na świat, kiedy wybrał życie tułacza i uciekiniera oraz kiedy nie miał swojego domu. Swoje ubóstwo potwierdził wtedy, kiedy jako niewolnik obmył nogi swoim uczniom oraz kiedy w całkowitym opuszczeniu umarł na krzyżu. Radykalnie biedny Bóg. Biedni to nie tylko bezdomni i ci, których biedę widać na pierwszy rzut oka. Dlatego też na wstępie powinno się powiedzieć „Jezu, to Ty przyjdź do mnie i zamieszkaj we mnie. Podobnie jak Ty nie mam domu, ale chcę być domem dla Ciebie. Głodny Jezu, przyjdź do mnie a podzielę się z Tobą swoim jedzeniem – dla nas dwóch wystarczy, chociaż znając Ciebie, po tym posiłku zostanie siedem koszy resztek. Spragniony Jezu, przyjdź do mnie, a dam Ci pić – dzięki Tobie wypływa ze mnie strumień Żywej Wody. Wykluczony Jezu, przyjdź do mnie, a otrę Twoją zmęczoną twarz. Nie mam władzy, żeby Cię uwolnić i nie mam pieniędzy aby Cię wykupić, ale lichą chusteczkę – przepraszam, że pomiętą i niezbyt czystą, ale zetrę z Twojej twarzy pot i krew. Tak Ci okażę współczucie”. Przez najbliższych kilkadziesiąt sekund ciszy, spróbujmy zaprosić ubogiego Jezusa do swojego serca.
Wczoraj po Mszy Świętej, którą odprawiał ksiądz arcybiskup, poszedłem do niego do zakrystii poprosić o błogosławieństwo na czas rekolekcji. Za mną przyszła mała dziewczynka z mamą, która bardzo chciała powiedzieć coś wczorajszemu szafarzowi. Powiedziała: przyszłam do kościoła nie po to, aby się modlić, ale po to, aby się przespać. To jest logika dziecka, o której mówi Jezus: „Dopóki nie staniemy się jak dzieci, to nie wejdziemy do Królestwa”. Ubóstwo i słabość, które szczerze przynosimy do Jezusa staje się źródłem czułości. W tym Pan Bóg jest najbardziej porywający. Święty Paweł mówi: „tam, gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze bardziej rozlała się łaska”. Tak „radykalizuje się” Bóg. Im bardziej my jesteśmy pyszni, tym pokorniejszy jest Bóg. Im bardziej stajemy się przewidywalni w swoim grzeszeniu, tym bardziej nieprzewidywalny staje się Bóg w swoim miłosierdziu. Kwintesencją tych „radykalizacji” Boga jest Eucharystia oraz Jego obecność w Komunii Świętej, w kawałku chleba. Wszechmocny Bóg w taki właśnie sposób zamieszkał między nami.
Od 2005 roku pielgrzymujemy z osobami bezdomnymi po świecie. Pielgrzymki rozpoczęliśmy w dniu śmierci Jana Pawła II. Pamiętam, jak z moją wspólnotą byłem na nabożeństwie na krakowskich Błoniach i jeden z naszych bezdomnych patrząc na telebim powiedział: Życie jest niesprawiedliwe. Jak papież przyjeżdżał do Polski, to piłem i papież mnie w ogóle nie obchodził. Jak ja wytrzeźwiałem, to papież umarł. Chciałbym chociaż raz w życiu pojechać na jego grób. Z tego marzenia pojawił się konkretny pomysł — jeszcze w tym samym roku pojechaliśmy na rowerach do Watykanu z grupą osób bezdomnych. Postanowiliśmy, że raz na jakiś czas będziemy wyruszać ze swoimi podopiecznymi w drogę. Pielgrzymowaliśmy przez te wszystkie lata na różne sposoby: dotarliśmy przykładowo na rowerach do Ziemi Świętej, nasi podopieczni dotarli też pieszo na spotkanie z papieżem Franciszkiem w Rzymie. W zeszłym roku postanowiliśmy pojechać do Lisieux, do naszej patronki – św. Teresy od Dzieciątka Jezus – traktorami. Było to odwołanie do filmu Davida Luncha pt. „Prosta historia”, w którym jeden brat odwiedza drugiego w taki sposób, po dziesięciu latach rozłąki. Pokonywanie drogi tak różnymi środkami rodzi pytanie do ubogiego Chrystusa: czy w taki sposób przychodzisz do mnie? Czy przychodzisz taki pokorny, bez splendoru i fanfarów, by pozyskać moje serce? Amen.