0:00/ 0:00

Zeskanuj, aby wesprzeć Bazylikę

spark-qr mobile
POKAŻ MNIEJ

Przekaż ofiarę dla Bazyliki Mariackiej
w Krakowie z użyciem aplikacji Spark

Nie masz aplikacji? Wejdź na spark.pl
ZAMKNIJ

Przekaż ofiarę dla Bazyliki Mariackiej
w Krakowie z użyciem aplikacji Spark

Przejdź

lub na 70 1240 1431 1111 0000 1045 5360 (numer konta parafii)

Aplikacja dostępna dla platformy

Wydarzenia

Zakończyły się rekolekcje „Ubogi niech do mnie przyjdzie”

Zakończyły się rekolekcje „Ubogi niech do mnie przyjdzie”

W bazy­li­ce Mariac­kiej zakoń­czy­ły się reko­lek­cje „Ubo­gi niech do mnie przyj­dzie”, w ramach 1. Świa­to­we­go Dnia Ubo­gie­go. Pre­zen­tu­je­my nauki, któ­re wygło­sił do wier­nych ks. Miro­sław Tosza. 

Nie­dzie­la, 19 listo­pa­da 2017

Pan Jezus opo­wia­dał przy­po­wie­ści zazwy­czaj po to, aby roz­bić pewien nasz ste­reo­typ. Pewien nasz punkt widze­nia. Pew­ne nasze przy­zwy­cza­je­nie. Dzi­siej­sza przy­po­wieść może roz­bić pewien ste­reo­typ o bogac­twie i ubó­stwie, o posia­da­niu i jego bra­ku. O tych, któ­rzy mają dużo i o tych, któ­rzy mają nie­wie­le. Jeste­śmy cza­sem skłon­ni myśleć, że bogac­two, posia­da­nie zawsze jest zwią­za­ne z pew­nym zagro­że­niem, że może demo­ra­li­zo­wać. Jest kil­ka przy­po­wie­ści mówią­cych, że bie­da, ubó­stwo jest jakimś sta­nem uprzy­wi­le­jo­wa­nia. Że bied­ne­mu będzie się łatwiej dostać do nie­ba niż boga­te­mu. Ale ta dzi­siej­sza przy­po­wieść ona nam tro­chę w takim widze­niu mie­sza. Bo w tej przy­po­wie­ści oka­zu­je się, że ten, któ­ry dostał dużo i posia­dał dużo, zro­bił z tego dobry uży­tek, puścił to w obieg. Ten co dostał 5 talen­tów, 5 zyskał i oddał to panu. Zadzi­wia­ją­ce jest to, że ten, któ­ry dostał naj­mniej, ten któ­ry dostał tyl­ko 1 talent był zgorzk­nia­ły, miał pre­ten­sje, oskar­żał pana o naj­gor­sze inten­cje i swój talent zakopał.

Mam takie szczę­ście, że od 20 lat miesz­kam z ludź­mi bez­dom­ny­mi, były­mi więź­nia­mi, alko­ho­li­ka­mi pod jed­nym dachem. Mia­łem oka­zję przez te 20 lat poznać ponad 700 osób ubo­gich, któ­re u nas miesz­ka­ły, ale też przy tej oka­zji życia wspól­no­to­we­go pozna­łem wie­lu ludzi, któ­rzy nie są ubo­dzy. Mogę zaświad­czyć, że w świe­cie ludzi boga­tych, tych któ­rzy posia­da­ją, jest przy­naj­mniej tyle samo świę­tych, co w świe­cie ludzi bied­nych i tyle samo łotrów. Ani Pan Bóg ani Kościół bogac­twa nie potę­pia­ją. Jeśli coś potę­pia­ją to pewien spo­sób jego prze­ży­wa­nia, któ­ry spra­wia, że sta­je­my się samo­wy­star­czal­ni, nie­wraż­li­wi na innych. Tak samo jak ani Pan Bóg ani Kościół nie kano­ni­zu­ją bie­dy. Bie­da może spra­wić, że czło­wiek będzie rozu­miał innych, ale bie­da może też spra­wić, że czło­wiek zamknie się w sobie, będzie ego­istą i będzie mówił: niech dają ci co mają wię­cej. O tym wła­śnie  jest ta przy­po­wieść. Ten, któ­ry ma mało zamy­ka się, zako­pu­je, nie chce tego puścić w obieg.

Papież Fran­ci­szek poda­ro­wał nam pięk­ne orę­dzie zaty­tu­ło­wa­ne „Nie miłuj­my sło­wem, ale czy­nem”. Jest tam pięk­ny pas­sus, któ­ry może być komen­ta­rzem do dzi­siej­sze­go pierw­sze­go czy­ta­nia. Pochwa­ła zarad­nej, gospo­dar­nej, mądrej, uczci­wej kobie­ty. Dba ona o swój dom, o swo­je­go mał­żon­ka, jest pra­co­wi­ta, sta­ra się o weł­nę i len, pra­cu­je sta­ran­nie ręka­mi, swo­je ręce wycią­ga po kądziel, jej pal­ce chwy­ta­ją wrze­cio­na. Ale oprócz tego, że tak uczci­wie  i sta­ran­nie pra­cu­je to wie też, że ten owoc, któ­ry wypra­cu­je nie jest tyl­ko dla niej, dla jej naj­bliż­szych. Nauczy­ła się tego, dla­te­go otwie­ra dłoń ubo­gie­mu, a do nędza­rza wycią­ga swo­je ręce. Papież Fran­ci­szek w orę­dziu tak pisał o tych rękach: „Bło­go­sła­wio­ne ręce, któ­re otwie­ra­ją się by przy­jąć bied­nych i im pomóc. To są ręce, któ­re dają nadzie­ję. Bło­go­sła­wio­ne ręce, któ­re poko­nu­ją barie­ry kul­tu­ry, reli­gii i naro­du wyle­wa­jąc oli­wę pocie­sze­nia na rany ludz­ko­ści. Bło­go­sła­wio­ne ręce, któ­re się otwie­ra­ją, nie pro­sząc nic w zamian. Bez jeśli, bez ale i bez być może. To są ręce, któ­re spra­wia­ją, że na bra­ci spły­wa Boże bło­go­sła­wień­stwo”. Może­my temat tro­chę pod­rą­żyć  i tej uczci­wej, zarad­nej, pra­co­wi­tej kobie­cie posta­wić pyta­nie: Dla­cze­go wspie­rasz bied­nych? Oczy­wi­ście rozu­mie­my cię pra­co­wi­ta kobie­to, jeśli wspie­rasz tych bied­nych, któ­rzy są  bied­ni nie z wła­snej winy. Tych, któ­rzy są ofia­rą kata­kli­zmu, cho­ro­by, jakiejś rady­kal­nej spo­łecz­nej nie­spra­wie­dli­wo­ści, ale dla­cze­go ty bied­na kobie­to, bied­ny męż­czy­zno, boga­ta kobie­to, boga­ty męż­czy­zno wspie­rasz tych, co do któ­rych mamy podej­rze­nie, że są leni­wi, że im się nie chce pra­co­wać, że żeru­ją na owo­cach innych pra­cy. To jest to pyta­nie, któ­re trze­ba sobie też posta­wić w cza­sie Świa­to­we­go Dnia Ubo­gich, żeby nasza pomoc, żeby nasze myśle­nie o bied­nych nie było sen­ty­men­tal­ne, nie było roman­tycz­ne. Nie było tyl­ko jakimś zry­wem. To jest pyta­nie, z któ­rym trze­ba się skonfrontować.

Papież Fran­ci­szek nie udzie­la pro­stej odpo­wie­dzi na to pyta­nie. Nie daje zło­tych rad, nie odsy­ła nas do pod­ręcz­ni­ka, w któ­rym każ­dy kazus jest opi­sa­ny i mamy goto­wą odpo­wiedź. Nie odsy­ła nas nawet do spe­cja­li­stów w dzia­łal­no­ści cha­ry­ta­tyw­nej. Pro­po­nu­je nam jed­ną rzecz: spo­tkaj­my się. Popa­trz­my sobie w oczy, podaj­my sobie ręce, posłu­chaj­my nawza­jem swo­ich wła­snych histo­rii, nie osą­dzaj­my ani boga­tych ani bied­nych. Słu­chaj­my się do koń­ca. Chciej­my poznać i z tego spo­tka­nia, z tej bli­sko­ści, z tego nie­oskar­ża­nia  poja­wi się pomysł kie­dy i jak poma­gać. Bez tego spo­tka­nia Fran­ci­szek mówi: dobra pomoc jest bezskuteczna.

Opo­wiem teraz o jed­nym z naszych miesz­kań­ców. Miał na imię Wło­dek. Już nie żyje, umarł w zeszłym roku. Jego życie było pasmem nie­szczęść. Dość szyb­ko zmar­li mu rodzi­ce, gdy miał 21 lat pociąg uje­chał mu nogę. Zupeł­nie się po tym zała­mał. Roz­pił się i przez 30 kolej­nych lat, w swo­im małym domu, w któ­rym się uro­dził pro­wa­dził meli­nę. Jego rodzi­ną byli kole­dzy, któ­rzy do tej meli­ny przy­cho­dzi­li. Któ­re­goś dnia ktoś zapró­szył tam ogień , dom się spa­lił. Wło­dek led­wo uszedł z życiem, tra­fił do szpi­ta­la, po szpi­ta­lu pogo­to­wie przy­wio­zło go do nasze­go domu. Pew­ne­go dnia popro­sił, żeby­śmy poje­cha­li zoba­czyć to, co z tego domu zosta­ło. Weszli­śmy do środ­ka. Rze­czy­wi­ście więk­szość rze­czy się tam spa­li­ła. Ale zabra­li­śmy deski z sufi­tu, z pod­ło­gi do naszej pra­cow­ni ręko­dzie­ła, ponie­waż od wie­lu lat wyko­nu­je­my w naszej pra­cow­ni iko­ny ze spa­lo­ne­go drew­na. Posta­no­wi­li­śmy, że z tych ele­men­tów spa­lo­ne­go domu Włod­ka zro­bi­my iko­ny dla naszych przy­ja­ciół na świę­ta. Męż­czy­zna pra­co­wał przy two­rze­niu tych ikon. Była to dla nie­go trud­na pra­ca, bo wie­dział skąd to drze­wo pocho­dzi. Ale też widział co z tego spa­lo­ne­go drew­na już powsta­ło. Kie­dy pew­ne­go dnia sie­dzie­li­śmy wspól­nie przy posił­ku, powie­dział: Wie ksiądz co, może dobrze, ze się ten dom spa­lił, bo gdy­by się nie spa­lił, to bym dzi­siaj nie żył, a tak to żyję i dobrze się mam.

Wło­dek miesz­kał z nami przez 7 lat. Miał jeden talent — nie­zwy­kły talent do sprzą­ta­nia. Był inwa­li­dą, miał wie­ko­wą pro­te­zę — mia­ła ponad 20 lat. Kole­dzy na meli­nie róż­ny­mi domo­wy­mi spo­so­ba­mi mu ją remon­to­wa­li. Był bar­dzo do niej przy­wią­za­ny i nie dał się namó­wić na nową. Ale Wło­dek codzien­nie rano, mimo, że ta pro­te­za go bar­dzo uci­ska­ła wycho­dził z mio­tłą i do godzi­ny 16.00 codzien­nie zamia­tał uli­ce. Nasza uli­ca nazy­wa się Dłu­ga, ale jest naj­krót­szą uli­cą w mie­ście. Ktoś ją tak prze­wrot­nie nazwał, ale Wło­dek na to nie zwa­żał i cały czas zamia­tał. Sąsie­dzi przy­cho­dzi­li i mówi­li: macie naj­czyst­szą uli­cę w całym mie­ście. Nigdzie nie ma tak ład­nie jak u was. On się zatrzy­my­wał, palił papie­ro­sa, roz­ma­wiał z sąsia­da­mi, potem zno­wu zamia­tał  i robił to z wiel­ką pasją. Jed­ną pro­stą rzecz przez 7 lat. Póź­niej zacho­ro­wał, dostał uda­ru, prze­stał mówić. Gdy się pozbie­rał to wszy­scy dora­dza­li mu, żeby już nie wycho­dził na tę uli­cę. I on się wte­dy strasz­nie dener­wo­wał. Przez ostat­ni rok już nic nie mówił tyl­ko wycho­dził z mio­tłą i zamia­tał. Potem umarł. Przed śmier­cią jak sie­dzie­li­śmy z nim to żar­to­wa­li­śmy: Wło­dek, jak­by się zda­rzy­ło, że ty umrzesz przed nami to wystą­pi­my do pre­zy­den­ta mia­sta, żeby uli­cę nazwał two­im imie­niem, bo nikt tak o nią nie dbał jak ty. Uśmie­chał się tyl­ko pod nosem. Ale kie­dy umarł oka­za­ło się, że zmia­na uli­cy jest dość kło­po­tli­wa i kosz­tow­na. Więc posta­no­wi­li­śmy, że ufun­du­je­my Włod­ko­wi taki pięk­ny pomnik z brą­zu, 1:1 róż­nym zna­nym oso­bi­sto­ściom. Wło­dek był mniej wię­cej postu­ry Pio­tra Skrzy­nec­kie­go, więc wczo­raj zoba­czy­li­śmy ile trze­ba będzie brą­zu. Uwa­ża­my, że Wło­dek to pięk­na postać. Czło­wiek, któ­ry mając nie­wie­le, będąc bied­nym tego talen­tu nie zako­pał. Myślę, że dobre poma­ga­nie jest zwią­za­ne z tym, że dopusz­cza­my ubo­gich do swo­je­go życia i mamy udział w ich życiu, że mamy z nimi miej­sce przy sto­le, że chce­my się z nimi spo­tkać. Papież mówi bar­dzo pięk­ne rze­czy na ten temat. „Trze­ba wycią­gnąć rękę do bied­nych. Do spo­tka­nia z nimi, popa­trzeć im w oczy, przy­tu­lić ich, aby poczu­li cie­pło miło­ści, któ­ra prze­ła­mu­je krąg samotności”.

My dzi­siaj, na tej Eucha­ry­stii podzię­kuj­my Panu Bogu za wszyst­kich tych ludzi, któ­rzy cięż­ko pra­cu­ją, któ­rzy pomna­ża­ją te talen­ty, te dary, jakie im Pan Bóg dał. Podzię­kuj­my za wszyst­kich ludzi, któ­rzy w spo­sób mądry poma­ga­ją, któ­rzy dzie­lą się owo­ca­mi swo­jej pra­cy z inny­mi, któ­rzy nie są ego­ista­mi. Pomó­dl­my się też za bied­nych, żeby odkry­li, że ich życie jest war­to­ścio­we,  że ręce mają nie tyl­ko po to, żeby brać, ale też dzie­lić się z inny­mi — nawet jeśli mają nie­wie­le. Pomó­dl­my się o to, żeby bied­ni nie zako­py­wa­li swo­ich talen­tów, żeby uwie­rzy­li, że mogą nimi słu­żyć. Pomó­dl­my się też z wdzięcz­no­ścią za wszyst­kich, któ­rzy przez cały tydzień tu w Kra­ko­wie, w Bazy­li­ce, w koście­le św. Bar­ba­ry na cało­do­bo­wej ado­ra­cji, w Namio­cie Spo­tkań na Małym Ryn­ku two­rzy­li tę prze­strzeń spo­tka­nia. Gdzie moż­na było nawza­jem pozna­wać swo­je wła­sne histo­rie, świę­to­wać, śpie­wać, słu­chać i jeść razem posił­ki. Jeden pan wczo­raj powie­dział, że się bar­dzo mar­twi, że ten namiot zosta­nie roze­bra­ny. Nie tyl­ko dla­te­go, że tu miał jedze­nie, ale dla­te­go, że tu miał coś cze­go nie ma w swo­jej bie­dzie na co dzień. Więc trze­ba się też pomo­dlić o to, by ten duch tych dni, tego spo­tka­nia, prze­trwał po zło­że­niu namio­tu. A my, wra­ca­jąc w te miej­sca, w któ­rych żyje­my, żeby­śmy mie­li ser­ce wraż­li­we i oczy wraż­li­we na ludzi bied­nych. Czę­sto ta naj­więk­sza bie­da, naj­bar­dziej dotkli­wa jest ukry­ta. Nie jest eks­po­no­wa­na na uli­cach. Bied­ny, samot­ny sąsiad, ktoś w szpi­ta­lu, ktoś kogo nikt nie odwie­dza, nikt nie dzwo­ni. Więc może war­to, nawet dzi­siaj, kon­kret­nie w ten Świa­to­wy Dzień Ubo­gich o naszych bied­nych pomy­śleć. Amen.

Sobo­ta, 18 listo­pa­da 2017

Papież Fran­ci­szek zapro­po­no­wał nam prze­ży­wa­nie Świa­to­we­go Dnia Ubo­gich pod hasłem „nie miłuj­my sło­wem, ale czy­nem”. To tak jak­by chciał nam powie­dzieć, że już dość słów i dość gada­nia, dość nie­koń­czą­cych się spe­ku­la­cji – czas na dzie­ło, czas na dzia­ła­nie. Pan Jezus mówił, że naj­pięk­niej­szym dzie­łem i „korze­niem” wszel­kie­go dobre­go dzia­ła­nia jest modli­twa. Pró­bo­wać dzie­ło oddzie­lić od modli­twy, to tak jak pró­bo­wać odciąć drze­wo od korze­ni i ocze­ki­wać, że ono wyda owo­ce. To spra­wia, że Kościół nie będzie poszu­ki­wał swo­jej toż­sa­mo­ści okre­śla­jąc sie­bie mia­nem orga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nej – przed tym prze­strze­gał papież, mówiąc: „nie jeste­śmy orga­ni­za­cją cha­ry­ta­tyw­ną, jeste­śmy Kościo­łem”. Dzie­ło cha­ry­ta­tyw­ne w Koście­le wyra­sta z modli­twy. Ta z kolei pro­wo­ku­je nas do tego, by kochać w spo­sób bar­dzo kon­kret­ny. Myślę, że nie ma bar­dziej wyra­zi­stej iko­ny czy­nu miło­sier­ne­go w Koście­le jak Mat­ka Tere­sa z Kal­ku­ty, a w naszym kra­kow­skim wyda­niu Brat Albert. Oni swój miło­sier­ny czyn i to otwar­cie na ubo­gich zako­rze­nia­li bar­dzo głę­bo­ko w modli­twie. Mat­ka Tere­sa zanim posła­ła swo­je sio­stry na uli­ce to powie­dzia­ła: „Dro­gie sio­stry! Naj­pierw na godzi­nę przed Naj­święt­szy Sakra­ment! Naj­pierw sam na sam z Nim, a dopie­ro potem będzie­cie goto­we pójść na uli­cę”. Brat Albert z kolei powie takie zdu­mie­wa­ją­ce sło­wa: „Patrzę na Jezu­sa w Eucha­ry­stii. Czy Jego miłość mogła uczy­nić coś pięk­niej­sze­go? Sko­ro On się stał Chle­bem to i my powin­ni­śmy się stać Chle­bem dla potrze­bu­ją­cych”. Mat­ka Tere­sa też wygło­si jeden z jej słyn­niej­szych tek­stów: „Owo­cem ciszy jest modli­twa. Owo­cem modli­twy jest wia­ra. Owo­cem wia­ry jest miłość. Owo­cem miło­ści jest służ­ba. Owo­cem służ­by jest pokój” – ta wyli­czan­ka Mat­ki Tere­sy zaczy­na się od ciszy, z któ­rej rodzi się wła­śnie modli­twa. To jest ten naj­waż­niej­szy czyn chrze­ści­jań­skie­go miło­sier­dzia. Papież Fran­ci­szek w zeszłym roku pod­czas nad­zwy­czaj­ne­go Jubi­le­uszu Miło­sier­dzia powie­dział dosad­nie, że jeże­li chce­my Boży styl dzia­ła­nia przy­jąć za wła­sny, to musi­my medy­to­wać Jego sło­wo w ciszy i modlić się.

Od dwu­dzie­stu lat w Jaworz­nie two­rzy­my Wspól­no­tę Życia BETLEJEM, w naszym domu miesz­ka dwa­dzie­ścia bez­dom­nych osób, czę­sto uza­leż­nio­nych. Są to ludzie, z któ­ry­mi razem pra­cu­je­my i zma­ga­my się z bie­dą. Im dłu­żej żyje­my we wspól­no­cie, to tym lepiej dostrze­gam to, że spa­ja­ją­cym nas ele­men­tem jest czas spę­dzo­ny przed Panem. Mamy kapli­cę z Naj­święt­szym Sakra­men­tem, każ­dy dzień roz­po­czy­na­my modli­twą. Mamy też „świę­ty czas” w czwar­tek, kie­dy roz­po­czy­na­my dzień modli­twą przed wysta­wie­niem Naj­święt­sze­go Sakra­men­tu. We wtor­ki medy­tu­je­my w medy­ta­cji chrze­ści­jań­skiej modląc się samot­nie w ciszy. Jeste­śmy prze­ko­na­ni, że to jest ten decy­du­ją­cy czas, kie­dy nasze życie, pro­ble­my i roz­ter­ki poświę­ca­my Bogu. Patrząc z per­spek­ty­wy dwu­dzie­stu lat jeste­śmy coraz bar­dziej prze­ko­na­ni, że to On swo­imi spo­so­ba­mi i kana­ła­mi pod­trzy­mu­je naszą wspól­no­tę. Nasz dom jest oto­czo­ny modli­twą. W dzi­siej­szej Eucha­ry­stii chciej­my podzię­ko­wać Bogu za moc, dzię­ki któ­rej może­my poma­gać innym.

Naszym reko­lek­cjom towa­rzy­szy JERYCHO w koście­le św. Bar­ba­ry. Trwa­ją­ca tydzień dzien­na i noc­na modli­twa w inten­cji Świa­to­we­go Dnia Ubo­gich nie jest „przy­bu­dów­ką” do wyda­rzeń w Bazy­li­ce Mariac­kiej. Kon­cen­tru­je­my się na spo­tka­niach w Namio­cie Spo­tkań, ale wokół Małe­go Ryn­ku są dwa kościo­ły dzia­ła­ją­ce jak naczy­nia połą­czo­ne. To jest jed­no dzie­ło i jeden Pan. W dzi­siej­szym pierw­szym czy­ta­niu pod­czas Litur­gii Sło­wa usły­sze­li­śmy, że Sło­wo Boga pocho­dzi z nie­ba, z kró­lew­skiej sto­li­cy. Jest jak sro­gi wojow­nik poja­wia­ją­cy się pośrod­ku zatra­co­nej zie­mi. Jest to nawią­za­nie do Nocy Pas­chal­nej, czy­li jed­ne­go z naj­waż­niej­szych wyda­rzeń biblij­nych, kie­dy to zosta­li uśmier­ce­ni pier­wo­rod­ni w Egip­cie. Doko­na­ło się to po to, aby fara­on pozwo­lił na wyj­ście Ludu Wybra­ne­go do Zie­mi Obie­ca­nej. Kie­dy Bóg zstę­pu­je ze swo­im sło­wem do nas, to doko­nu­je się połą­cze­nie łączą­ce nie­bo i zie­mię. Bóg zstę­pu­je ze swo­im Sło­wem, aby dać nam życie, jed­nak natra­fia przy tym na nasz ego­izm i grzech. Sło­wo Boga jed­nak o nas wal­czy, nie jest to sło­wo miał­kie, bo Bogu nie jest wszyst­ko jed­no. Sło­wo Boga wal­czy o nas do same­go koń­ca. Chry­stus zapew­nia nas, że nie zgi­nie­my. Daje nam obiet­ni­cę, że jeże­li przed nami roz­po­ście­rać się będzie biblij­ne Morze Czer­wo­ne, a za naszy­mi ple­ca­mi będzie­my mieć woj­sko fara­ona, to on wycią­gnie do nas pomoc­ną dłoń. To przed­sta­wie­nie jest w grun­cie rze­czy czę­stym obra­zem życia bar­dzo wie­lu ludzi ubo­gich. Mówiąc po ludz­ku: są w sytu­acji bez wyj­ścia. Czy Syn Czło­wie­czy, kie­dy przyj­dzie na zie­mię znaj­dzie naszą wia­rę w prak­ty­ce i w dzia­ła­niu? Czy znaj­dzie u nas taką wia­rę, że gdy nawet jeste­śmy prze­ko­na­ni o bez­na­dziej­no­ści to nie rezy­gnu­je­my, nie opusz­cza­my rąk i nie „skła­da­my bro­ni”? Czy nawet jeśli wszy­scy inni dooko­ła mówią, że jest za póź­no i nic się nie da zro­bić, to czy jeste­śmy wier­ni sło­wom obiet­ni­cy Boga, któ­ry mówił, że będzie wal­czył o nas do końca?

Dzi­siaj za tych wszyst­kich ludzi na świe­cie, któ­rzy są zna­kiem wal­czą­ce­go o nas Chry­stu­sa oraz za tych wszyst­kich, któ­rzy wal­czą o ubo­gich nie dla „picu”, pod publi­kę i od cza­su do cza­su z całe­go ser­ca Panu Bogu podzię­kuj­my. Popro­śmy też o wytrwa­łość w modli­twie dla nas, aby­śmy wytrwa­li w niej i aby­śmy jed­ni o dru­gich umie­li wal­czyć. Nie tyl­ko w cza­sie tego świa­to­we­go tygo­dnia modli­twy i bycia z bied­ny­mi, ale też potem, kie­dy dach Namio­tu Spo­tkań zosta­nie zwi­nię­ty i uro­czy­ście zakoń­czy­my reko­lek­cje. Amen.

Pią­tek, 17 listo­pa­da 2017

Obcho­dzi­my teraz dni Syna Czło­wie­cze­go, któ­ry mówi sam o sobie, że jest ubo­gi. Ten wyjąt­ko­wy czas Świa­to­wych Dni Ubo­gich jest po to, aby­śmy sobie nawza­jem mogli gło­sić praw­dę o Bogu, któ­ry nie chce znisz­cze­nia. Jeże­li chce On coś znisz­czyć, to likwi­du­je wyłącz­nie to, co zabie­ra nam wol­ność i nie pozwa­la nam auten­tycz­nie kochać. Gdy zasta­na­wia­li­śmy się, jaki wybrać temat reko­lek­cji, to przy­szła nam do gło­wy postać św. Tere­sy od Dzie­ciąt­ka Jezus. Jest to opie­kun­ka naszej Wspól­no­ty Życia BETLEJEM, któ­rą two­rzy­my od dwu­dzie­stu lat. Odna­la­zła ona w Piśmie Świę­tym zda­nie: „ubo­gi, malucz­ki, niech do Mnie przyj­dzie” i  wła­śnie to hasło posta­no­wi­li­śmy przed­sta­wić jako tytuł rekolekcji.

To, że my ze swo­im ubó­stwem powin­ni­śmy przyjść do Chry­stu­sa to mniej wię­cej wie­my – róż­ni­my się tyl­ko w poglą­dach, jak to zro­bić. Może­my jed­nak odwró­cić rolę i powie­dzieć: ubo­gi Jezu, to Ty przyjdź do mnie! Tym pierw­szym ubo­gim jest On. Przy­jął taki spo­sób bycia mię­dzy nami, o czym dowia­du­je­my się w pierw­szym czy­ta­niu z Księ­gi Mądro­ści. To wła­śnie tam jest taka suge­stia, że jeśli jeste­śmy mądrzy i spo­strze­gaw­czy, to z pięk­na i dobro­ci dzieł stwo­rzo­nych przez Pana Boga powin­ni­śmy przez podo­bień­stwo poznać Jego same­go. Ubó­stwo Jezu­sa jest jed­nym z naj­pięk­niej­szych dzieł, jakie nam poda­ro­wał. Pan Bóg tak to wymy­ślił, że posta­no­wił stać się ubo­gim w spo­sób abso­lut­nie rady­kal­ny. Ubo­gim był już przy­cho­dząc na świat, kie­dy wybrał życie tuła­cza i ucie­ki­nie­ra oraz kie­dy nie miał swo­je­go domu. Swo­je ubó­stwo potwier­dził wte­dy, kie­dy jako nie­wol­nik obmył nogi swo­im uczniom oraz kie­dy w cał­ko­wi­tym opusz­cze­niu umarł na krzy­żu. Rady­kal­nie bied­ny Bóg. Bied­ni to nie tyl­ko bez­dom­ni i ci, któ­rych bie­dę widać na pierw­szy rzut oka. Dla­te­go też na wstę­pie powin­no się powie­dzieć „Jezu, to Ty przyjdź do mnie i zamiesz­kaj we mnie. Podob­nie jak Ty nie mam domu, ale chcę być domem dla Cie­bie. Głod­ny Jezu, przyjdź do mnie a podzie­lę się z Tobą swo­im jedze­niem – dla nas dwóch wystar­czy, cho­ciaż zna­jąc Cie­bie, po tym posił­ku zosta­nie sie­dem koszy resz­tek. Spra­gnio­ny Jezu, przyjdź do mnie, a dam Ci pić – dzię­ki Tobie wypły­wa ze mnie stru­mień Żywej Wody. Wyklu­czo­ny Jezu, przyjdź do mnie, a otrę Two­ją zmę­czo­ną twarz. Nie mam wła­dzy, żeby Cię uwol­nić i nie mam pie­nię­dzy aby Cię wyku­pić, ale lichą chu­s­tecz­kę – prze­pra­szam, że pomię­tą i nie­zbyt czy­stą, ale zetrę z Two­jej twa­rzy pot i krew. Tak Ci oka­żę współ­czu­cie”. Przez naj­bliż­szych kil­ka­dzie­siąt sekund ciszy, spró­buj­my zapro­sić ubo­gie­go Jezu­sa do swo­je­go serca.

Wczo­raj po Mszy Świę­tej, któ­rą odpra­wiał ksiądz arcy­bi­skup, posze­dłem do nie­go do zakry­stii popro­sić o bło­go­sła­wień­stwo na czas reko­lek­cji. Za mną przy­szła mała dziew­czyn­ka z mamą, któ­ra bar­dzo chcia­ła powie­dzieć coś wczo­raj­sze­mu sza­fa­rzo­wi. Powie­dzia­ła: przy­szłam do kościo­ła nie po to, aby się modlić, ale po to, aby się prze­spać.  To jest logi­ka dziec­ka, o któ­rej mówi Jezus: „Dopó­ki nie sta­nie­my się jak dzie­ci, to nie wej­dzie­my do Kró­le­stwa”. Ubó­stwo i sła­bość, któ­re szcze­rze przy­no­si­my do Jezu­sa sta­je się źró­dłem czu­ło­ści. W tym Pan Bóg jest naj­bar­dziej pory­wa­ją­cy. Świę­ty Paweł mówi: „tam, gdzie wzmógł się grzech, tam jesz­cze bar­dziej roz­la­ła się łaska”. Tak „rady­ka­li­zu­je się” Bóg. Im bar­dziej my jeste­śmy pysz­ni, tym pokor­niej­szy jest Bóg. Im bar­dziej sta­je­my się prze­wi­dy­wal­ni w swo­im grze­sze­niu, tym bar­dziej nie­prze­wi­dy­wal­ny sta­je się Bóg w swo­im miło­sier­dziu. Kwin­te­sen­cją tych „rady­ka­li­za­cji” Boga jest Eucha­ry­stia oraz Jego obec­ność w Komu­nii Świę­tej, w kawał­ku chle­ba. Wszech­moc­ny Bóg w taki wła­śnie spo­sób zamiesz­kał mię­dzy nami.

Od 2005 roku piel­grzy­mu­je­my z oso­ba­mi bez­dom­ny­mi po świe­cie. Piel­grzym­ki roz­po­czę­li­śmy w dniu śmier­ci Jana Paw­ła II. Pamię­tam, jak z moją wspól­no­tą byłem na nabo­żeń­stwie na kra­kow­skich Bło­niach i jeden z naszych bez­dom­nych patrząc na tele­bim powie­dział: Życie jest nie­spra­wie­dli­we. Jak papież przy­jeż­dżał do Pol­ski, to piłem i papież mnie w ogó­le nie obcho­dził. Jak ja wytrzeź­wia­łem, to papież umarł. Chciał­bym cho­ciaż raz w życiu poje­chać na jego grób. Z tego marze­nia poja­wił się kon­kret­ny pomysł —  jesz­cze w tym samym roku poje­cha­li­śmy na rowe­rach do Waty­ka­nu z gru­pą osób bez­dom­nych. Posta­no­wi­li­śmy, że raz na jakiś czas będzie­my wyru­szać ze swo­imi pod­opiecz­ny­mi w dro­gę. Piel­grzy­mo­wa­li­śmy przez te wszyst­kie lata na róż­ne spo­so­by: dotar­li­śmy przy­kła­do­wo na rowe­rach do Zie­mi Świę­tej, nasi pod­opiecz­ni dotar­li też pie­szo na spo­tka­nie z papie­żem Fran­cisz­kiem w Rzy­mie. W zeszłym roku posta­no­wi­li­śmy poje­chać do Lisieux, do naszej patron­ki – św. Tere­sy od Dzie­ciąt­ka Jezus – trak­to­ra­mi. Było to odwo­ła­nie do fil­mu Davi­da Lun­cha pt. „Pro­sta histo­ria”, w któ­rym jeden brat odwie­dza dru­gie­go w taki spo­sób, po dzie­się­ciu latach roz­łą­ki. Poko­ny­wa­nie dro­gi tak róż­ny­mi środ­ka­mi rodzi pyta­nie do ubo­gie­go Chry­stu­sa: czy w taki spo­sób przy­cho­dzisz do mnie? Czy przy­cho­dzisz taki pokor­ny, bez splen­do­ru i fan­fa­rów, by pozy­skać moje ser­ce? Amen.