Kiedy pytamy o sens słowa świątynia to szukamy czegoś widzialnego. Lecz pierwsze nasze kroki trzeba by skierować raczej do świątyni serca, do sumienia, w którym rozlega się głos Boga. Niewątpliwie znamy to z własnego doświadczenia. Kiedy wchodzimy nawet w krótką medytację, kiedy pogrążamy się w ciszy to rozumiemy tę ontologiczną, przypisaną tylko człowiekowi zasadę – serce ludzkie jest świątynią obecności Bożej. Niekiedy zaśmiecone, zaczadzone, zamglone przez nieprawości, ale wystarczy wpuścić tam światło, pierwotną świętość, pierwszy porządek i nagle dzięki łasce słychać tam takty muzyki i słowa planu Boga przeznaczonego dla naszego życia.
„Oto Ja wyślę anioła mego, aby przygotował drogę przede Mną, a potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan, którego wy oczekujecie, i Anioł Przymierza, którego pragniecie. (…) Albowiem On jest jak ogień złotnika i jak ług farbiarzy. Usiądzie więc, jakby miał przetapiać i oczyszczać srebro, i oczyści synów Lewiego, i przecedzi ich jak złoto i srebro, a wtedy będą składać Panu ofiary sprawiedliwe” (Ml 3,1−3). Według proroka Malachiasza, gdyby szukać najbliższej świątyni w naszym otoczeniu, to najlepiej wejść na początku do „swojej izdebki”. Ją należy w pierwszej kolejności oczyścić. Tej pracy nie może brakować nam na co dzień. Dopiero potem należy szukać wokół innych śladów Bożej obecności!
Naszą naczelną zasadą jest praca nad sobą. Nazywają to ludzie core businessem, główną osią danej organizacji, sednem sprawy. To przecież wtedy i tylko wtedy stajemy się świątynią Ducha Świętego i solą ziemi, kiedy troszczymy się przede wszystkim o swoje zbawienie. To w naszym sercu rozgrywa się ten intymny dramat oczyszczenia złota i srebra, kiedy przychodzi Pan, by ofiarować się jako żertwa za nasze słabości. To w naszym sercu, a nie sąsiada, rozlega się zachęta do poprawy. W Eucharystii Jezus Chrystus ciągle cierpliwie przez słowo i sakrament oczyszcza świątynię ludzkiego serca jak stajnię Augiasza. Na tym polega Jego krzyżowa ofiara i spełnienie tajemnicy Jego zmartwychwstania. Ona wymaga przemiany serca, a nie tylko odświętnego ubrania.
Gdzie można jeszcze poszukiwać sensu, znaczenia słowa świątynia? W naszym otoczeniu. Natura – przyroda, ta ożywiona i ta nieożywiona pochodzą od Boga. One są dotknięte aktem stwórczym, który dzieje się również w naszym pokoleniu. Podczas każdej pory roku dostrzegamy to zaskakująco obfite następstwo spraw. W przyrodzie objawia się owa tajemnica cichej obecności Boga. I ludzie wierzący we Wszechświecie widzą wielką świątynię uczynioną ręką Boga. To Jego wielkoduszny i racjonalny plan pozwala na wszelkie życie. Czy to zauważamy? Czy nie umyka to przypadkiem naszej uwadze?
Przy tej okazji jedno wyjaśnienie. Pytanie agnostyków skąd się wziął Bóg wymaga nierzadko naszego jasnego komentarza. Otóż to pytanie zakłada pewną koncepcję Boga, jakby ulepionego przez człowieka. Bo ani czas, ani przestrzeń, ani materia nie mają wpływu na Boga. Gdyby tak nie było nie byłby Bogiem – Stwórcą. Czas, przestrzeń i materia płyną, nazywamy je continuum. Wszystkie one muszą istnieć w tej samej chwili. A Bóg jest poza nimi. On je podtrzymuje w istnieniu. A spoiwem, ramieniem istnienia jest Jego Miłość.
Ludzie wiary postrzegają Wszechświat teologicznie. Np. ks. prof. Michał Heller mówi o bardzo starej metaforze dwóch Ksiąg. Otóż jest Księga Objawienia, Biblii przez którą Pan Bóg mówi do człowieka, i jest druga księga, przez którą także mówi Bóg – Księga Przyrody. Świątynią Boga jest więc również całe stworzenie. Dlatego mamy je chronić i rozumnie z przyrodą współpracować. Co więcej, wystarczy przeczytać komentarze pierwszych wieków chrześcijaństwa, choćby pięć komentarzy św. Augustyna do Księgi Rodzaju, aby zrozumieć jak ważną dla wierzących jest ta Księga Przyrody. W niej zawarta jest mądra zasada, którą Kościół kieruje się przez wieki. Augustyn pisze o niej tak: jeśli napotykamy w Piśmie Świętym jakieś stwierdzenia, które wydają się sprzeczne z dobrze ustaloną prawdą – a nie było wówczas nauki w dzisiejszym pojęciu, ale „dobrze ustalone prawdy” – to mamy obowiązek przyjąć tę prawdę za autentyczną i uznać, że dotychczas źle rozumieliśmy tekst biblijny. Gdybyśmy robili inaczej, to poganie by się z nas śmiali (ks. prof. M. Heller). To prawda – na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Bóg jednak ciągle stwarza i naucza przez Księgę Przyrody. To dzieje się na każdej Eucharystii, w której dziękujemy Bogu za świat stworzony.
Gdyby szukać nadal znaczenia słowa świątynia w naszym otoczeniu, to wspomnieć należy oczywiście wiele miejsc kultu, tych pięknych i mniej kunsztownie zbudowanych, jak małe sklecone z desek i ledwie zadaszone kaplice w krajach misyjnych. Te poświęcone Bogu małe terytoria kultury chrześcijańskiej i zarazem świadectwa wiary „rozsypane” są przecież po całym świecie. Co więcej, istnieje już nawet pewna utrwalona sieć, geografia sakralnych celów pielgrzymek miejsc świętych na świecie i w naszym kraju. Chętnie je odwiedzamy. Zwłaszcza kiedy obchodzimy rocznicę poświęcenia kościoła wzmaga się w nas wielkie dziękczynienie za tylu dobroczyńców, którzy ubogacili i stale ubogacają świątynie swoją ofiarnością, kunsztem pracy artystycznej i konserwatorskiej.
W Uroczystość Wszystkich Świętych dziękujmy Bogu za to miejsce, któremu na imię kościół Mariacki. Ale też stąd, z wnętrza tej świątyni, rozlega się pytanie o sens i naukę bijącą z piękna choćby tej jednej świątyni. Spotykamy tutaj bowiem dzieła sztuki rozmiarowo i wartościowo nie do przecenienia. Popatrzmy choćby na największe z nich: ołtarz mariacki. On budzi naszą wyobraźnię. Wydaliśmy w historii na jego fundację 2808 złotych florenów, a na jego co dopiero zakończoną konserwację kilkanaście milionów złotych, po to, aby to miejsce na ziemi wyrażało nadal miłość Boga do człowieka oraz nadawało chrześcijański sens ludzkiemu istnieniu przez następne dekady. Iluż ludzi przybywających do Krakowa jako turyści, urzeczonych pięknem tego miejsca, pomimo braku żywych oznak wiary, porusza swoje życie i, da Bóg, nawraca się. Piękno ołtarza prowadzi bowiem myśli do rozstrzygnięć, do najważniejszych pytań o sens… Święta Maryja pyta z ołtarza o głębię naszego życia i czas śmierci. Popatrzmy jak Ona w opowieści Wita Stwosza wskazuje najlepszą drogę do nieba. Jej motto życia to słowo „Fiat”! Bądź wola Twoja, Boże!
Innym wartym wspomnienia wytworem kultury i wiary jest relikwiarz św. Jana Pawła II. Ten XXI-wieczny arcyważny przedmiot kultu został misternie wykonany w 2011 r. przez niemieckiego artystę Ulricha Boeckenfelda. Symbolicznie nawiązuje do zamachu na papieża w 1981 roku. Ucieleśnia to materiał, z którego jest wykonany sam relikwiarz, jego koloryt oraz kropla krwi Ojca Świętego umieszczona w jego wnętrzu. Rama relikwiarza wykonana została z drewna różanego, symbolizującego Maryję. Zdobią ją cztery małe granaty będące znakiem krwi przelanej w dniu zamachu, a wieńczy wykonany ze srebra krzyż wzorowany na krzyżu dłuta Lello Scorzelliego, którego papież używał przez cały swój pontyfikat. Wnętrze relikwiarza składa się z dwóch kawałków górskiego kryształu, pomiędzy którymi umieszczony został fragment chusteczki papieża nasączonej jego krwią. Tkanina jest jakby wtopiona w górski kryształ, na którym wyryto autograf Jana Pawła II. Podstawa relikwiarza wykonana jest z wielu elementów, m.in. z pochodzącego z Fatimy drewna dębu, z drewna hebanowego, którego czarny kolor symbolizuje kapłaństwo Ojca Świętego i z morganitów, rzadkiej odmiany berylu, wyrażających biskupią posługę. Cokół oparty jest natomiast na kamiennym fundamencie pochodzącym ze starej bazyliki Watykańskiej co wskazuje na papieskie lata posługi Jana Pawła II (por. mariacki.com). Dlatego kiedy w czasie cotygodniowej, czwartkowej nowenny modlimy się o łaski przez przyczynę Świętego Papieża i prezentujemy ten relikwiarz rozumiemy jak ważne jest ubogacenie pamiątkami wiary naszej liturgii. Te pamiątki niejako wołają do nas: świętymi bądźcie. Skarby sztuki i kunsztowne relikwiarze mają nas przecież inspirować, odsyłać do życia śladami Jezusa i prorokować wspólnotę świętych w Królestwie Niebieskim do której zdążamy. To tłumaczy nam zresztą każda Eucharystia.
Ten kościół i celebry tutaj sprawowane nie zatrzymują nas w drodze dalszego poszukiwania sensu słowa świątynia. W każdy Dzień Zaduszny ceremonie odsyłają nas i wznoszą nasze pojmowanie świata do Niebieskiego Jeruzalem. Eucharystia dzieje się, jak to Chrystus Pan zapowiedział, jako pamiątka Wieczernika, jako zaproszenie do świątyni wiecznotrwałej w niebie. I gdyby szukać celu liturgii w choćby najpiękniej zbudowanej świątyni, to należy odkryć chociaż po trosze nasz głód tajemnic świątyni w niebie, Domu Ojca i Syna i Ducha Świętego. Chrześcijanin powinien delektować się pojęciem nieba, smakować je i raz na zawsze wpisać w swój GPS najważniejszy cel ziemskiej podróży!
Z pamiętnika jednej sześciolatki, która spacerowała po mieście i chciała dowiedzieć się od starszych, gdzie jest niebo wynika pewna nonszalancja, infantylność i zakłopotanie rodziców w tłumaczeniu dotyczącym kierunku do nieba. „W prawo? W lewo? Zaraz, zaraz, tata mówił, że za rondem przy trzecich światłach otworzyli «Siódme niebo»… To na pewno musi być tam!” I córka zabłądziła. Tato mówił jej o nazwie pewnej restauracji, a ona w prostocie dziecka koniecznie chciała to sprawdzić. Podobnie radzieccy kosmonauci kilkadziesiąt lat temu powrócili na Ziemię z wiadomością, że nie widzieli Boga ani nawet anioła. Byli w kosmosie i nie widzieli. I oni też zbłądzili w poszukiwaniach Niebieskiego Jeruzalem.
Nasze wyobrażenia nieba jakże często są pełne banału, mdłe i ckliwe. Po prostu nas już nie poruszają, bo jesteśmy nierzadko wypaleni w drodze do nieba. Doktryna wiary przestała wiązać się z osobistym przeżyciem. Wielu młodych niebo przestało jakby w ogóle interesować. Liczy się u nich kultura tymczasowości. Co wtedy, gdy całe generacje chcą uwić sobie stałe gniazdko na ziemi z marzeń o niebieskich migdałach? Popełniają kardynalny i kosztowny błąd, za który przyjdzie im zapłacić. Rozmieniając swoje życie na drobne, ludzie grzęzną na mieliźnie schodząc z kursu wprost ku Bogu.
Rozumiemy to bardziej w Dzień Zaduszny: to świat nadprzyrodzony i nieskończony – świątynia Boga – nadaje doczesnemu światu decydujące znaczenie. Ziemia jest łonem nieba, a niebo jest sensem ziemi. Człowiek jest dzieckiem Ojca Niebieskiego. Człowiek tak naprawdę głęboko w sercu wierzy w ojcowską obietnicę, że to godziwe życie wprowadzi go do domu w niebie, że „świat nie jest domem”, lecz mieszkaniem czasowym. Człowiek niekiedy tylko sobie życie komplikuje niewiarą. Człowiek gustuje w otaczaniu się wyrafinowanymi formami znudzenia i poszukiwaniem zapomnienia o celu nadrzędnym. Ale do czasu… Dla każdego nadchodzi prędzej czy później czas opamiętania.
Żeby wejść do nieba potrzeba się ciągle rozwijać wewnętrznie, dorastać, aspirować do zmartwychwstania. Uczymy się podczas każdej Eucharystii pewnego oderwania od tego wszystkiego co jest na ziemi małe, do czego tutaj, na ziemi, przywiązaliśmy się niepotrzebnie. To trudna nauka. Odbieramy ją tym bardziej na każdym pogrzebie, podczas Mszy św. z trumną czy urną na katafalku. Powinniśmy się tej nauki oderwania od ziemi uczyć intensywnie. Nie unikać pogrzebów czy wspominania zmarłych, jak to niektórzy czynią.
Kiedy oddamy nasz ostatni oddech, wtedy Bóg w swoim miłosierdziu rozporządzi i ufamy – niebiańskie i święte domostwo stanie się naszym udziałem. I bądźmy spokojni: wszystko co cenne w oczach Pana zostanie w niebie zachowane. W wiecznym stanie, w świątyni Królestwa Boga będziemy należeć do Niego, z tym co nazywamy owocami życia, pomnożonymi talentami. Wspomina o tej nauce św. Paweł. Można bowiem przy przejściu na końcu naszego życia na ziemi nic nie mieć, a jednak posiadać wszystko (2 Kor 6, 10). Posłuchajmy jednak uprzednio dobrej rady proroka Malachiasza: Nawróćcie się, abyście zobaczyli różnicę między sprawiedliwym, a bezbożnym, między sługą Boga, a tym który Mu nie służy (Ml 3, 18).
Jeszcze jedna uwaga: nieba oczywiście nie można pojmować według rozmiarów fizycznych. Pomaga tu niezwykle język symboli choćby 11. rozdziału Apokalipsy św. Jana. Zwykłe opisy ludzkie zawsze są zbyt dosłowne i to język poezji najlepiej nadaje się do opisu rzeczywistości ponadstandardowej. Pewne jest, że niebo jest na tyle wielkie, by nikt z nas, nikt z miliardów ludzi nie musiał się w nim tłoczyć. Nie martwmy się więc o rozmiary nieba, ale o stan spraw jaki przedstawia nasze serce w drodze do nieba dzisiaj. Trzeba pielęgnować groby przodków, troszczyć się o ich schludny stan, ale jeszcze bardziej kiedy odwiedzamy świątynie i cmentarze we Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny zadbajmy o nasz paszport duchowy i odnowienie wizy na życie wieczne, które sprawdzą aniołowie przy wejściu do świątyni wiecznotrwałej w niebie. Amen.
/ks. inf. Dariusz Raś/