Kiedyś jeden ze znajomych pochodzący z dalekiego kraju powiedział mi: wy, polscy katolicy, często klękacie na kolana, to takie wspaniałe. Jak dobrze to działa na duszę. Klękacie i adorujecie na Mszy świętej. U nas na Zachodzie to niespotykane, aby klękano nawet na podniesienie. Dopóki tak robicie to jestem spokojny o wasz kraj i wiarę. Pomyślałem wtedy, że jest coś w tym podziwie do naszego przeżywania prawd wiary. Możemy być dumni ze swoich kolan przyklękających, z tych znaczących znaków oddania czci świętości Bożej. Przecież teologię najlepiej ponoć studiować i zgłębiać na kolanach. Potem pomyślałem też, że sama zewnętrzna postawa często może mylić… Ważna jest postawa serca człowieka. Ono decyduje o pokorze wobec Boga. Można przecież nawet klękać teatralnie. Samo klękanie nie czyni nas od razu lepszymi od tych, którzy nie mogą z powodu choroby przyjąć takiej postawy czy od tych, którzy w inny sposób oddają cześć sakramentalnemu Sacrum. Przecież nie o same kolana tu chodzi, o nasze ludzkie kolana.
Właśnie pewnie dlatego tak zachwyca ten fragment dzisiejszej Ewangelii. Opowiada o powołaniu, cudownym połowie, lecz również o oddaniu człowieka Mesjaszowi, Cudotwórcy i Temu, który ma moc zmartwychwstania. Przeczytajmy jeszcze raz ten fragment i zauważmy, że jest tu mowa o kolanach. Czy pamiętacie? Szymona i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali. Jak dosłownie w języku greckim św. Łukasz napisał, Szymon Piotr widząc niebywały cud wprost rzucił się Jezusowi do kolan i rzekł: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem grzesznym człowiekiem” (Łk 5, 8). Tutaj cała tajemnica kolan odnajduje rozwiązanie.
Wdzięczność człowieka za wiele dobrodziejstw otrzymanych od Boga doprowadza nas nie tak do podziwu, modlitwy nawet na klęczkach, lecz do oddania się Bogu w pokorze serca, do znalezienia się przy Jego „kolanach”. Opowieść prowadzi nas do spostrzeżenia, że Bogu nie dorastamy nawet do kolan i że możemy tylko powtarzać za Szymonem Skałą-Kefasem: Odejdź ode mnie Panie, bo jestem grzesznym człowiekiem. Stąd nasze dzisiejsze spotkanie odbywa się jakby przy „kolanach” samego Jezusa, w podziękowaniu za cud daru życia, które posiadamy i w pokorze serca. I tu refleksja: za rzadko podziwiamy to, co dzięki Bogu otrzymujemy… Za mało mówimy Mu o swoim podziwie… Za rzadko rzucamy Mu się do „kolan”. Zbyt incydentalnie mówimy przed Bogiem o tym, żeśmy grzeszni. Czy nie tak? Czy coś pokręciłem? Czy może ktoś z nas uwierzył, że nasze życie odbywa się dzięki jemu samemu lub zbiegowi przypadków?
W Eucharystii znajdujemy Pana. To jedna z chwil, w których Bóg pozwala człowiekowi doświadczyć czegoś ze swej wspaniałości i świętości. Rozpoznajemy wówczas swoją miałkość, małość, ale i stajemy gotowi w bojaźni, aby zawołać wraz z bohaterami dzisiejszych czytań, Izajaszem: Biada mi!, z Piotrem: Odejdź ode mnie, Panie!, z Pawłem: Jestem niegodzien zwać się apostołem! Oby ta nasza bojaźń była jednocześnie pełna zachwytu. Niech serce z całą pewnością dziękuje Bogu za wspaniałość, choćby tej wspaniałej świątyni kościoła Mariackiego. Bóg chce nas pociągnąć ku sobie, nie tylko ku swoim „kolanom”, ale ku swojemu wielkiemu Sercu. On nas czyni godnymi i skutecznymi świadkami — misjonarzami Jego wielkości wobec ludzi. Oby tak było w nowym tygodniu. Amen.
/ks. inf. Dariusz Raś/