0:00/ 0:00
Wesprzyj

lub na 70 1240 1431 1111 0000 1045 5360 (numer konta parafii)

ZAMKNIJ

Przekaż ofiarę dla Bazyliki Mariackiej

Przejdź

lub na 70 1240 1431 1111 0000 1045 5360 (numer konta parafii)

Kazania

Niektórzy?

Niektórzy?

W mie­sią­cu piel­grzy­mek i ogło­szo­ne­go ape­lu bisku­pów pol­skich o trzeź­wość na nie­pod­le­głość, trze­ba powie­dzieć coś praw­dzi­we­go o nas samych, o Pola­kach: pije­my coraz wię­cej alko­ho­lu. Pije­my, aby zara­dzić np. samot­no­ści, kło­po­tom, stre­so­wi, bra­ko­wi dobrych zwy­cza­jów i pomy­słów na wypo­czy­nek. Na tle Euro­py wzrost spo­ży­cia alko­ho­lu pla­su­je Pol­skę w czo­łów­ce. Armia uza­leż­nio­nych liczy u nas 800 tysię­cy osób. Nato­miast nad­mier­nie i szko­dli­wie pije alko­hol w Pol­sce ponad 3 mln osób (Por. Par​pa​.pl). Czy może­my wobec pro­ble­mu trzeź­wo­ści uży­wać ambi­wa­lent­ne­go sfor­mu­ło­wa­nia: to prze­cież tyl­ko nie­któ­rzy? Uza­leż­nie­nie od sub­stan­cji che­micz­nych, nie tyl­ko alko­ho­lu, jest poważ­nym pro­ble­mem wie­lu z nas. Doty­czy bar­dzo wie­lu rodzin i wszyst­kich grup spo­łecz­nych, zawo­dów, stanów.

Nie­któ­rzy ludzie znaj­du­ją się w sytu­acji podob­nej do Elia­sza. Są jak on na pusty­ni. Samot­ni ze swo­im dra­ma­tem. Wie­rzą­cy mogą jed­nak zawo­łać do Góry jak świę­ty pro­rok: „Dosyć Panie! Odbierz moje życie, bo nie jestem lep­szy od moich przod­ków”(1 Krl 19, 4). Bo życie się posy­pa­ło, nie ma świa­teł­ka w tune­lu. Bo obrót spraw przy­brał taką postać, że nic się już nie chce. Bo wypa­lił się życiorys.

Lecz dziś, w tym daro­wa­nym Sło­wie na nie­dzie­lę, widzi­my rów­nież nadzie­ję. Elia­sza Bóg nie opu­ścił, ale zara­dził pro­ble­mo­wi samot­no­ści pro­ro­ka, jego wyczer­pa­nia i odrzu­ce­nia. Zapro­si­li­śmy dla­te­go jed­ne­go z nas, któ­ry da świa­dec­two o sobie. Nie będzie mówił o nie­któ­rych, lecz o sobie samym. Dowie­my się jak Bóg zebrał jego życie w całość, upo­rząd­ko­wał. Jakie było jego woła­nie do Boga? Jaka odpo­wiedź? Okaż­my mu życz­li­wość i posłu­chaj­my. Zapraszam.

Mam na imię Darek i mam 47 lat. Jestem alko­ho­li­kiem, od 5 lat nie piją­cym dzię­ki łasce Pana Boga. Pocho­dzę stąd, z Ryn­ku Głów­ne­go. Miesz­ka­łem pod 13-nast­ką. Do 40-go roku moje życie toczy­ło się w grze­chu i pijań­stwie. Zaczą­łem pić jako nasto­let­ni chło­pak. Nie wiem, w któ­rym momen­cie stra­ci­łem kon­tro­lę i nie­win­ne impre­zy, jak sądzi­łem,  prze­ro­dzi­ły się w nałóg i uza­leż­nie­nie. Byłem wów­czas bar­dzo agre­syw­ny i wul­gar­ny. Uwa­ża­łem, że nikt nie ma pra­wa zwró­cić mi uwa­gi, bo ja wiem co robię, i jestem wol­ny. Nie dostrze­ga­łem tego jak się sta­czam. Tra­ci­łem pra­cę za pra­cą przez pijań­stwo. Nie mia­łem żad­nych rela­cji z rodzi­ną. Każ­de­go trak­to­wa­łem jak wro­ga — oprócz kole­gów od kie­lisz­ka. 18 lat temu zosta­wi­łem żonę z nie­speł­na rocz­ną cór­ką dla innej kobie­ty. Jesz­cze bar­dziej pogrą­ża­łem się w alko­ho­li­zmie. Prak­tycz­nie codzien­nie urzą­dza­łem okrop­ne awan­tu­ry. Do kościo­ła nie cho­dzi­łem pra­wie w ogó­le. A kie­dy zdą­ża­ło mi się być, to z zazdro­ścią patrzy­łem na ludzi, któ­rzy idą do Komu­nii. Ale sądzi­łem, że Bóg nie chce nawet patrzeć na takie­go wyrzut­ka i mene­la, któ­ry zro­bił tyle krzyw­dy innym, że kocha tyl­ko tych dobrych, któ­rzy się modlą. Nie widzia­łem dla sie­bie żad­nych szans, ale wma­wia­łem sobie, że jestem szczę­śli­wy i wolny.

Sześć lat temu moja przy­ja­ciół­ka zapro­si­ła mnie na reko­lek­cje „Nowe Życie”. Nie chcia­łem jed­nak o tym sły­szeć. Ale ona była tak natręt­na i namol­na, że w koń­cu dla świę­te­go spo­ko­ju zgo­dzi­łem się jechać. Byłem prze­ko­na­ny, że nic tam się nie wyda­rzy, bo Bóg nie kocha takich jak ja. Na tych reko­lek­cjach oso­bi­ście doświad­czy­łem Miło­ści Bożej. Kie­dy usły­sza­łem, że Bóg mnie kocha takie­go jakim jestem, pomi­mo moich grze­chów i z całym tym baga­żem moje­go życia, że dał Swo­je­go Syna Jezu­sa Chry­stu­sa, aby oddał życie za mnie, aby mnie zba­wić, wte­dy coś we mnie pękło i uwie­rzy­łem w to Sło­wo. Przy­szła nadzie­ja, że mogę żyć ina­czej, z Bożą pomo­cą mogę zmie­nić sie­bie. Po kil­ku­na­stu latach przy­stą­pi­łem do spo­wie­dzi. Kapłan, któ­ry mnie spo­wia­dał nie oce­nił mnie, ani nie potę­pił.  Kie­dy po tylu latach sze­dłem do Komu­nii świę­tej to czu­łem się jak­by to była moja pierw­sza Komu­nia. Mia­łem świa­do­mość, że to sam Jezus żywy przy­cho­dzi do mnie. W tym kawał­ku chle­ba cały Bóg Zba­wi­ciel. Pan Jezus w tej Eucha­ry­stii dał mi pra­gnie­nie, abym zmie­nił swo­je życie. Wstą­pi­łem do Wspól­no­ty, któ­ra się za mnie modli­ła. Mia­łem coraz więk­sze pra­gnie­nie i głód Eucha­ry­stii. Codzien­nie więc cho­dzi­łem na mszę, aby być tak bli­sko Jezu­sa, aby doświad­czać Jego obec­no­ści w Naj­święt­szym Sakra­men­cie. Po każ­dej mszy wycho­dzi­łem pełen rado­ści i poko­ju. Byłem i jestem praw­dzi­wie szczę­śli­wy. Pan Jezus zaczął mnie przemieniać. 

Spo­tka­nia z Panem Jezu­sem Eucha­ry­stycz­nym doda­wa­ły mi odwa­gi i sił, aby wyjść z nało­gu alko­ho­lo­we­go. Cho­dzi­łem też na tera­pie. Po wie­lu latach mia­łem odwa­gę, aby spo­tkać się z żoną i cór­ką i popro­sić o prze­ba­cze­nie. Otrzy­ma­łem je. Nie jestem z żoną, ale mamy nor­mal­ne rela­cje. Pan dał mi też pra­gnie­nie prze­ba­cze­nia moje­mu ojcu. Pan prze­mie­nił moje życie o 180 stop­ni. Teraz jestem wol­ny i praw­dzi­wie szczę­śli­wy dzię­ki Panu Jezu­so­wi. Dzię­ki tej ogrom­nej łasce i sile, któ­ra pły­nie z Komu­nii z Nim czy Ado­ra­cji Naj­święt­sze­go Sakra­men­tu. Jezus obec­ny w Eucha­ry­stii jest dla mnie moim Bogiem, Panem i Zba­wi­cie­lem, ale też Przy­ja­cie­lem. On sam mnie tak nazwał. I w tej rela­cji miło­ści i przy­jaź­ni dał mi nowe życie. Uwa­żam za naj­więk­szy cud i zaszczyt, że mogę się z Nim spo­ty­kać codzien­nie jako z chle­bem życia. I sta­ram się dbać o to, aby zawsze być goto­wym na spo­tka­nie z Jezu­sem w Eucha­ry­stii. Chwa­ła Panu!

Na koniec może życze­nie. Życz­my sobie, aby Bóg odna­lazł i dotknął kon­kret­ne oso­by dotknię­te prze­róż­ny­mi kło­po­ta­mi życio­wy­mi, ludzi zała­ma­nych, opusz­czo­nych, nad­to tych z uza­leż­nie­nia­mi. Anioł Pań­ski powie­dział do Elia­sza — czło­wie­ka osa­mot­nio­ne­go: „Wstań, jedz, bo przed tobą dłu­ga dro­ga”(1 Krl 19, 7). I on tak uczynił.

Dłu­ga jest nasza dro­ga życio­wa. Pro­wa­dzi nawet dalej niż do góry Horeb. Pro­wa­dzi raczej w głąb ser­ca i ku górze. Nasza dro­ga pro­wa­dzi aż do wiecz­no­ści. Zdo­by­waj­my ten wewnętrz­ny szlak dobrą orga­ni­za­cją życia, asce­zą, trzeź­wo­ścią i abs­ty­nen­cją wie­lu. Odkry­waj­my wspól­no­to­wo-chrze­ści­jań­skie powo­ła­nie do zupeł­nej wol­no­ści od wszel­kich uza­leż­nień. Owo powo­ła­nie jest dla wszyst­kich i nie doty­czy tyl­ko nie­któ­rych z nas! Jeśli nie my to kto?

Dla­te­go w nie­dzie­lę korzy­staj­my z Nie­go i posi­laj­my się na dro­gę do wiecz­no­ści. Wyjąt­ko­wa dro­ga to i spe­cjal­ny pokarm: Chleb żywy (por. J 6, 50–51), któ­ry z nie­ba zstą­pił, odży­wia­ją­cy nas do szpi­ku kości, żeby­śmy się nie zagu­bi­li, ani nie znie­chę­ci­li, ale wspie­ra­li nawza­jem i dotar­li do wiecz­ne­go celu bez zagu­bie­nia. Amen.

/ks.inf. Dariusz Raś/