Cudzoziemiec, poganin, kobieta kananejska to bohaterowie dzisiejszych czytań. Można w jednym słowie zmieścić te trzy typy: to ci obcy. Niektórzy wypowiadają słowo „obcy” z zaciśniętymi zębami, co samo w sobie jest zupełnie nieludzkie i głęboko niechrześcijańskie. Przypominają się tutaj starotestamentalne walki o ziemię obiecaną z obcymi, które miały charakter religijny i etniczny zarazem. Mówiono: poganin, myślano obcy-inny, czyli ten, który jest niegodny naszego Boga. Często takie spojrzenie na życie tkwi jak drzazga świadomości. Powtarzają się wciąż te same schematy.
Sięgając do historii starożytności wspominamy, że bóstwa należały do dziedzictwa religijnego, kulturowego, a nawet politycznego konkretnych narodów. Walka pomiędzy narodami była niekiedy jakby walką pomiędzy bóstwami tych narodów, co niby pokazywało, które bóstwo jest mocniejsze, które jest prawdziwe. Dochodziło do paradoksów. „Wiara w konkretne bóstwo stanowiła o przynależności do określonego narodu. W ten sposób, na przykład, naród Izraelski, który składał się z dwunastu różnych plemion, i który przez prawie 300 lat tworzył dwa oddzielne i walczące ze sobą państwa, miał jednak poczucie jedności, bo wszyscy wierzyli w tego samego Boga – Jahwe” (Mateusz.pl, o. Dariusz Pielak SVD).
Jednakże zapytajmy: jak hasło często obecne w debacie publicznej „obcy-imigrant” pogodzić mamy z ideą ludzi — dzieci jednego Boga, z zasadą uniwersalizmu zbawczego czy też ze słowem katolicki? Co oznacza doprawdy słowo uniwersalny-katolicki-powszechny? To znaczy uwolniony od schematów rasowych, narodowościowych, przeznaczony do zbawienia od założenia świata, otwarty na wszelakie misje dobrej woli i głoszenie Ewangelii całemu światu.
To prawda, że jako Polacy byliśmy traktowani jako obcy nawet we własnym kraju, znamy ten smak choćby z okupacji. Byliśmy również wygnańcami na Syberii, byliśmy emigrantami powstańczymi i politycznymi na paryskim bruku, byliśmy przesiedleńcami, co więcej, jesteśmy, czy byliśmy jakże często emigrantami za chlebem. Znając ryzyko tego kroku, utratę bliskości rodziny i ojczystego języka wielu decyduje się na ten krok. W imię gościnności, otwartości i uniwersalizmu nadal korzystamy z pracy w dalekich krajach.
A niebo? Jak jest w niebie? Apokalipsa powiada, że niebo jest podobne najbardziej do wielonarodowego, uniwersalnego chóru, który w końcu nauczył się jednego języka. Język miłości, modlitwy, mądrości sprawia, że tam w domu Ojca, nikt nie jest obcy, a wszyscy są u siebie. Nie używa się tam słów pogardliwych, kwaśnych. Tego uczymy się na Mszy świętej, gdzie są bracia i siostry, gdzie nikogo nie odrzucamy z naszych modlitw, gdzie nie powtarza się słów przysłowia z czasów Pana Jezusa, wg którego „niedobrze jest zabierać jedzenie dzieciom i rzucać je psom” (Mt 15,26). Pamiętajmy słowa z chrześcijańskiej piosenki i żyjmy wg nich:
Świat nie jest domem mym,
Jam tu przechodniem jest.
Me skarby w niebie są,
nie w tej dolinie łez.
Do siebie, tam do gwiazd,
anieli wabią mnie.
Chciałbym stąd wyrwać się,
Obcym tu czuję się.
Amen.
/ks. inf. Dariusz Raś/