Czy dążenie do pierwszeństwa, do pochwał, do zaszczytów jest chorobą duszy? Na to pytanie odpowiadamy jednoznacznie po przeczytaniu dzisiejszej liturgii słowa: tak. To ciężka choroba. Skłonność do ciągłego epatowania sobą, nadmiernej ekspozycji siebie, narzucania erudycją poglądów albo do wybijania się kosztem drugich świadczy o tym, że nie potrafimy cieszyć się Stwórcą, Nim, Najważniejszym. Jeśli nie potrafimy cieszyć się Panem, nie przyjmujemy Jego darów, nie jesteśmy w stanie zauważyć Jego wielkości, nie potrafimy Jemu oddać pierwszeństwa. Jeśli widzialne sprawy zwyciężają te niewidzialne, jeśli ubranie ciała jest ważniejsze niż cnoty ducha, jeśli wreszcie ludzkie ego przysłania Boga — nie mamy do czynienia z chrześcijaństwem. Takie postawy kojarzą się raczej z herezjami egoizmu i materializmu.
Pobożność ewangeliczna polega na naśladowaniu Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela. I dlatego nie można być dobrym chrześcijaninem i nie pytać siebie na co dzień, co zrobiłby w tej czy innej sytuacji Pan Jezus. Usiadłby na pierwszym miejscu? A co odpowiedziałby na zaczepkę? Jakiej przypowieści by użył? Takie działanie to droga prawdziwego wzrostu osoby. Odkrył to prawo już w XV wieku skryptor, zakonnik Tomasz à Kempis, współtwórca devotio moderna. Wg niego jedyna droga człowieka ku szczęściu nazywa się Jezus Chrystus. Bo to On wyzwala z grzechu. Potrzebujemy więc w głębokości serc oderwania się od świata i, uwaga, od siebie, oraz zwrócenia ku Jezusowi. To recepta na życie. Nie spekulujmy życiem wg naszego widzimisię, nie obliczajmy też innym grzechów i dobrych czynów, lecz podążajmy prostą drogą z Panem. On pierwszy. To takie proste.
Posłuchajmy nieco Tomasza à Kempis: Marnością jest gromadzić bogactwa, które przeminą, i w nich pokładać nadzieję. Marnością także — zabiegać o własne znaczenie i piąć się na coraz wyższe szczeble godności. Marnością — iść ślepo za zachceniami ciała i szukać tego, co kiedyś przyjdzie ciężko odpokutować. Marnością jest pragnąć długiego życia, a nie dbać o życie dobre. Marnością — przykładać wagę tylko do teraźniejszości, a o przyszłości nie myśleć. Marnością — miłować to, co tak szybko przemija, a nie śpieszyć tam, gdzie radość nieprzemijająca.
Rady mistyka rodem z Kolonii są takie fascynująco zwyczajne: Uchwyć się Jezusa w życiu i w śmierci, Jego wierności się powierz, On jeden, gdy wszyscy odejdą, potrafi ci pomóc. (…) Gdy zdołasz opróżnić swoje wnętrze ze wszystkiego, co ziemskie, Jezus chętnie w tobie zamieszka. Pewnego dnia zobaczysz, że utraciłeś wszystko, co z siebie umieściłeś w ludziach poza Jezusem. Nie ufaj, nie opieraj się na trzcinie chwiejącej się na wietrze, bo ciało to siano, a cały blask jego jak kwiaty na łące opadnie. Łatwo zbłądzisz, jeśli będziesz przywiązywał wagę do ludzkiej urody. Jeśli u innych szukasz pociechy i zysku, znajdziesz tylko utratę. Lecz jeżeli we wszystkim szukasz Jezusa, na pewno znajdziesz Jezusa. Jeżeli zaś szukasz siebie, znajdziesz siebie, ale na własną zgubę. Bo ten, kto nie szuka Jezusa, więcej sobie szkodzi, niż mógłby mu zaszkodzić cały świat ze wszystkimi wrogami (Tomasz à Kempis, O naśladowaniu Jezusa Chrystusa, przeł. A. Kamieńska, Warszawa 1981, s. 19–23, 97–99).
Kto uczestniczy w tej Eucharystii z wiarą w nieskończoną, niepowtarzalną i pierwszą miłość Jezusa, ten nie musi już szukać zaspokojenia gdzie indziej. Prostota tej godziny, pokora modlitwy, służba na co dzień cechują tych, których Jezus wyzwolił. Kto ma uszy niechaj słucha Jezusa. Kto ma uszy niechaj słucha. Amen.
/ks. inf. Dariusz Raś/