Synowie Zebedeusza, zwani Synami Gromu, powołani do misji, zapomnieli się i zechcieli, aby to Bóg spełniał ich wolę. Potraktowali Zbawiciela jak złotą rybkę, którą złowili; jak króla, który rozdaje łupy polityczne, stanowiska. A przecież nie byli już dziećmi. Takie zachowanie synów Zebedeusza zdradza wielką głupotę. Gdyby pamiętali, kim jest Syn Boży, nigdy nie uczyniliby takiej niestosowności. Bóg zrównany z jakimiś chłopcem na posyłki?
Trochę nam wstyd za Jakuba i Jana, lecz czasami i my chcemy, aby Bóg spełnił naszą wolę. Chcemy wymusić na Nim np. dłuższą modlitwą, przyrzeczeniem, by swoją wolę dostosował do naszej. Śmieszny jest człowiek. Czy nie pamięta wtedy modlitwy Ojcze Nasz i słów bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi? Ile razy ją już odmówił, a nic nie pamięta? Boga nie można traktować jak załatwiacza. To wielka pomyłka. Nie wszystko można sobie załatwić na tym świecie… I o tym dziś traktuje Ewangelia. Co więcej, dwaj synowie przekonali się srodze, że mogą być zarzewiem poważnej kłótni w rodzinie uczniów. Potem byli już mądrzejsi. Obyśmy i my — synowie Ojca, który mieszka w niebie, byli mądrzejsi przed szkodą.
Spotykamy rodziców, którzy spełniają zachcianki potomstwa. To wielki błąd wychowawczy. Tacy wręcz wyręczają trud dzieci, zamiast wymagać, wpychają im w ręce gadżety, bogactwa, a potem się dziwią, że dziecko niczego już nie potrafi. Bo niby wszystko ma. Taki syn, córka już nawet nie potrzebuje pracować, a co dopiero nawracać się, wierzyć w Boga. Taki człowiek ma jednak innego pana: siebie. Przyjmuje fakt istnienia Boga, wtedy i tylko wtedy, gdy On spełni zachcianki jak św. Mikołaj. I jest przy tym fałszywie przekonany, że się zbawi. Przecież fragmentami jest nawet dobrym człowiekiem. A to wielka herezja współczesności: przekonanie, że zbawienie jest zależne od człowieka. Nic bardziej mylnego: lekceważenie Boga, niewypełnianie Jego woli z własnej winy prowadzi do zła na ziemi i w wieczności. Piekło istnieje naprawdę. Szczęście i spełnienie wieczne przychodzi tylko przez naśladowanie Jezusa, Syna Bożego, a nie przez grę z Bogiem w ciuciubabkę!
Prawdziwie kochający syn czy córka nie zażądają od ojca samochodu, mieszkania, stanowiska, wykształcenia na renomowanym uniwersytecie czy wyjazdu na Kretę. Albo ojciec i matka będą mu z własnej woli pomagali, albo kiedy środków materialnych w domu nie będzie, rodzic wesprze pomocną ręką i radą. Tym bardziej Ojciec niebieski, bo On to Ojciec najszczodrobliwszy. Daje nam najwspanialsze perspektywy: najpierw przy udziale rodziców daruje życie, potem w chrzcie czyste serce, szczęście, łaskę i w konsekwencji zbawienie. Cierpliwy Ojciec niebieski tak kocha, że daje nam jeszcze jeden dar: wolność. A potem jest czymś niebywałym to Boże całożyciowe oczekiwanie na owoce życia ziemskich synów, na to, co z nich wyrośnie. Za faule, które popełniamy Bóg nie daje czerwonych kartek, co najwyżej żółte. A nasz Anioł Stróż słyszy instrukcję z Góry: pozwól dziecku popsuć! Może się opamięta! Może się nawróci, zmądrzeje, dojrzeje! Bo Bóg czeka tylko na nawróconych w wolności.
Bądźmy uczciwi w odniesieniu do Ojca niebieskiego. Stańmy przed Nim raczej jak ta wierna lilia polna, która nie wybiera łąki na której rośnie. Nie kombinuje. Ona obraca tylko kielich kwiatu ku górze, w kierunku słońca. Kiedy pojawia się rosa spija ją, a kiedy świeci księżyc i zapada noc, zamyka swoje płatki kwiatów. Nawet król Salomon, nie był ubrany i szczęśliwy jak ta lilia (por. Łk 12, 28).
Zaufajmy Bogu na tej Eucharystii i bądźmy jego synami gotowymi do zbawienia. Synowie Zebedeusza pomimo słabego początku stali się potem misjonarzami, czyli specjalistami od nieba. Oni, święci Jan i Jakub modlą się dzisiaj za nami o dobre zrozumienie intencji Pana dziejów. Bo z Bogiem nie można się targować. Amen.
/ks. inf. Dariusz Raś/