Kazanie wygłoszone przez ks. inf. Dariusza Rasia podczas Mszy św. dla chorych w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach
Kiedy ciało jest chore, kiedy niedomagamy, kiedy przychodzi nam cierpieć na fizyczne ograniczenia udajemy się do lekarzy. Jednak co wówczas, kiedy to nasza mowa jest chora, kiedy używamy toksycznych słów, które prowadzą do wymuszania uległości, umniejszania cudzych osiągnięć i zawyżania własnych samoocen, do dławienia oporu, manipulacji, krytyki, stosowania nacisku i zastraszania (por. Patricia Evans, „Toksyczne słowa”). Co wówczas, kiedy używamy chorego języka: zaczepnego, wulgarnego, jątrzącego, niszczącego, niecierpliwego i niemiłosiernego?
Nierzadko mamy również udział w takich grzechach mowy przez media, gdzie używa się nagminnie skrótów myślowych pod adresem tych i tego, co się nie podoba. Czasami łapiemy się sami na szepcie niechęci pod nosem czy nawet więcej… Aramejskie słowo „Raka” (pl. półgłupku) czy polskie „Bezbożniku” wydają nam się jeszcze łagodne w całym bujnym słowniku chorej mowy. A w dzisiejszym słowie Pan Jezus srodze punktuje nas za choroby naszego języka, które mogą doprowadzić drugiego do nerwicy, depresji, dogłębnego bólu, ciężaru w żołądku, dławienia w gardle, ściśniętego serca — jednym słowem do wielkiego cierpienia duchowego. Zbawiciel konkretnie piętnuje grzech mowy: A kto by rzekł swemu bratu: „Raka”, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego (Mt 5). Upomnienie jest nad wyraz surowe. Chora ludzka mowa, nieludzkie odnoszenie się słowem do bliźniego, może nawet tego nieznanego z imienia i nazwiska, może wykluczyć sprawcę z obrębu wspólnoty zbawionych. Czy zdajemy sobie z tego sprawę? Czy jesteśmy tego świadomi?
Złe myśli kłębiące się w głowie należy poskramiać bezwzględnie i wystrzegać się mowy pochodzącej od złego. Inaczej nasz język będzie chory w odniesieniu do najbliższych, przyjaciół, sąsiadów, współpracowników, współobywateli oraz ludzi dobrej woli. Zniszczymy własne otoczenie. Pismo Święte nieraz mówi, co złego może uczynić język: Usta jego pełne przekleństwa, zdrady i podstępu, na jego języku udręka i złośliwość (Ps 10,7); Zamyślasz zgubę, twój język jest jak ostra brzytwa, sprawco podstępu (Ps 52,4). Jakie recepty możemy wskazać na to, aby uleczyć ten obszar własnej aktywności — obszar komunikacji językiem?
Pierwsze narzędzie to milczenie i nauka słuchania. One są kluczami do zrozumienia chrześcijańskiego wymiaru pracy nad językiem. Czy umiemy milczeć i słuchać? (…)
W czasie Wielkiego Postu słyszymy również zachętę:
Ten czas przeżyjmy w skupieniu
Krótsze niech będą rozmowy
Skromniejsze nasze posiłki
Więcej czuwania nad sobą
Oddalmy zło, które może
Chwiejnych zagarnąć w niewolę
I brońmy siebie przed wrogiem
Pełnym podstępnej przemocy (hymn brewiarzowy).
Ta nauka brewiarzowa odnosi się bezpośrednio do pracy nad naszym językowym szaleństwem, dewaluacją słów i ich znaczeń. Potrzeba nam po prostu więcej zamyślenia nad językiem, powszedniej zadumy nad słowami. To bardzo istotna praca do wykonania przez każdego z nas. Inaczej słowa zamienią się w pociski, które człowiek bezwiednie kieruje w stronę drugiego człowieka. Można się tłumaczyć, że wypowiadamy je mniej lub bardziej świadomie, że pewnie intencja była inna, że może niechcący. Ale to nie zmienia prostego faktu. Kula nie myśli. Zadaniem pocisku jest trafić w cel. Myśleć ma ten, kto broń posiada. Czyli ty i ja.
Innym narzędziem pracy nad naszą mową jest niewątpliwie pewna higiena i porządek w korzystaniu z telewizji, z innych mediów, również tych cyfrowych, tak, aby nie przebywać w sferze wojny na słowa zbyt długo. Trzeba programować sobie bardziej restrykcyjnie odbiór audycji i komunikatów medialnych. Najlepiej w ogóle unikać pól bitwy językowej. Taka mowa, taki język niczego nie buduje! Mamy na ziemi nauczyć się języka serca, języka serdecznego, języka Jezusa. Bo „z jakim przestajesz, takim się stajesz”. Już dzieci uczymy odpowiedniego doboru słów „proszę”, „przepraszam”, „dziękuję”, „dzień dobry” oraz zwrotów „szczęść Boże”, „z Panem Bogiem”. W ten sposób odżegnujemy się od każdej formy języka napaści na drugiego, a znaczymy swoje słowa życzliwością i językiem miłosierdzia. To jedyny język przyszłości. Takim mówią aniołowie i święci w Domu Ojca. Z niego wynikają dobre czyny, wspólnota, porozumienie, praca, życzliwość. Zaczyna się promieniowanie dobrem. Jak podczas wigilijnego łamania się opłatkiem.
Słowa Jezusa wskazują czytelnie, że mowa daje życie lub je odbiera. Jest błogosławieństwem lub przekleństwem. Może niszczyć, choć wszyscy chcieliby, żeby leczyła. Ludzka mowa bywa jednakże często podobna do uderzenia kamieniem, zamiast stawać się miodem na nasze serce.
Takiego języka — miodu na serce — uczymy się tutaj na Eucharystii od samego Jezusa. Święta Faustyna, patronująca temu miejscu uczyła się w szkole Eucharystii tego języka. Opisała to tak: Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia (Dz. 163). Uczmy się tego dziś chętnie i działajmy używając języka jak plastra miodu.
Amen.